poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Literacki Sopot 2015

Od czterech lat w sierpniu w Sopocie organizowany jest festiwal Literacki Sopot. Festiwal i towarzyszące mu Targi Książki, trwał cztery dni, od czwartku do niedzieli (20-23 sierpnia), ale ja wybrałam sobie kilka wydarzeń czwartkowych i sobotnich.

Co roku tematem jest literatura innego kraju. O ile się nie mylę, pierwsza edycja była typowo polska, następnie skierowano uwagę na kraje skandynawskie, Rosję i Czechy (na przyszły rok zaplanowano literaturę izraelską). Co prawda literatury czeskiej nie znam (kojarzę kilka tytułów i nazwisk, ale poza Szwejkiem niczego nie czytałam), ale znalazłam w programie kilka interesujących mnie wydarzeń.

Przede wszystkim wydawało mi się, że wpadnę na Targi Książki i obładowana książkami i z pustym portfelem. No cóż. Kupiłam JEDNĄ książkę. Spodziewałam się, że przy takiej okazji na stoiskach będą super promocje. Oczywiście, niektóre wydawnictwa miały kosze/kartony z książkami w super cenach, ale były to końcówki serii albo książki outletowe. To, co chciałam kupić z myślą o spotkaniach autorskich mogę dużo taniej kupić w zwykłej księgarni we Wrzeszczu albo przez Internet (i tak zrobiłam, ale niestety już po spotkaniach). I tak udało mi się jedynie upolować Głosy Pamano Cabre za 20 zł z „outletowego” kosza.


Rozczarowana targowym namiotem udałam się na debatę pt. „Czemu kręcą nas Czesi?”, która odbywała się w sali wystawowej Państwowej Galerii Sztuki. To co zaskoczyło mnie od wejścia to pełna sala ludzi. Byłam trochę spóźniona, a ludzi było tyle że nie było gdzie usiąść. Stanęłam więc grzecznie pod ścianą i wytrzymałam tak pół godziny denerwując się, że nagłośnienie jest tak ustawione, że nic nie słyszę. I pewnie wytrwałabym do końca słysząc co drugie zdanie, ale nagle za ścianą rozległo się wiercenie. I nawet Ci, który siedzieli i na początku dobrze słyszeli, teraz mieli problem. No więc wkurzyłam się i wyszłam. To co zapamiętałam ze spotkania to kilka żartów Mariusza Szczygła i poczucie, że nic nie wiem.

Jeszcze bardziej rozeźlona poleciałam na plażę, gdzie w ramach Kulturalnej Plaży Trójki miało się odbyć spotkanie z Filipem Springerem, oczywiście w kontekście 13 pięter. Książki jeszcze nie czytałam (zakupiłam ją następnego dnia i właśnie podczytuję po kawałku), ale mniej więcej wiedziałam o czym traktuje i czego mogę się spodziewać. Tym razem się nie zawiodłam. Springer wie o czym mówi, właściwie nie potrzebuje pytań od prowadzącego (swoją drogą potem przekonałam się, że prowadzący też ma OGROMNE znaczenie dla odbioru spotkania; tu Michał Nogaś stanął na wysokości zadania, było widać, że zna książkę i słucha odpowiedzi Springera), płynnie przechodzi od jednej historii do drugiej, wplata anegdoty, a jednocześnie mówi rzeczowo pobudzając u słuchaczy myślenie. W końcu mogłam wrócić do domu bez poczucia porażki.


W sobotę znowu miałam w planie dwa spotkania, ale tak się złożyło, że mogłam pojechać do Sopotu dużo wcześniej więc razem z Owcą udałam się na debatę Nieznani czescy mistrzowie. Jak już wspominałam, literatura czeska jest dla mnie tworem dość enigmatycznym więc pewnie nie wyciągnęłam z tego spotkania nawet połowy tego co inni uczestnicy. Niemniej jednak myślę, że sporo się nauczyłam, poznałam kilka nazwisk, wiem co muszę nadrobić i będę działać J


I znowu nie doczekałam końca bo już biegiem leciałam na następne spotkanie. Do klubokawiarni Dwie Zmiany przyjechała Maryla Szymiczkowa czyli Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Na Tajemnicę Domu Helclów mam ochotę odkąd usłyszałam „kryminał retro” bo bardzo lubię ten typ powieści kryminalnych. Potem poznałam prawdziwe twarze Szymiczkowej, przeczytałam kilkanaście pozytywnych recenzji i już wiedziałam, że to jest książki idealna dla mnie. A teraz jeszcze to spotkanie! Rozpoczęło się od „katastrofy” – nie było prowadzącego. No to autorzy sami się „poprowadzili”. Jacek Dehnel przeczytał fragment powieści, a potem zaczęli opowiadać. O profesorowej Szczupaczyńskiej, o Domu Helclów, o tym skąd pomysł na książkę i jaką metodę przyjęli przy pisaniu. Nie będę ukrywać – autorzy skradli moje serce sposobem opowiadania, inteligencją, dystansem do siebie i książki, historiami i anegdotami. A po tym jak okazało się, że chcieli być tak wierni historii, że sprawdzali nawet pogodę, jaka danego dnia akcji była w Krakowie, jeszcze bardziej zyskali w moich oczach. Oczywiście, teraz mam ogromne oczekiwania wobec książki, ale jestem pewna, że się nie zawiodę.


Ostatnim punktem mojego literackiego programu było spotkanie z Wiolettą Grzegorzewską, której Guguły mają szansę być dla mnie jedną z najlepszych książek tego roku. Mój Boże, jaki to straszny zawód jest kiedy po takim zachwycie książką, spotkanie z autorem jest rozczarowujące. Grzegorzewska zdecydowanie ma problem z opowiadaniem o sobie, o swojej twórczości. Autorka powiedziała, że niektóre teksty pisze nawet kilka lat, każde słowo, zdanie musi dokładnie przemyśleć zanim je zapisze. I chyba w tym tkwi problem gdyż przez pół godziny, które wytrzymałam miałam wrażenie, że cały czas słyszę te same trzy zdania. Jakby kolejne jeszcze nie powstało, było dopiero w trakcie obmyślania. I to nawet na pytania, które jak sama potwierdziła, padają w każdym wywiadzie. Pisarce na pewno nie był pomógł prowadzący, który sam miał problem z ubraniem pytań w słowa, ważył je długo, a potem wychodziło, że zapytał prawie o to samo co wcześniej. Bardzo nie lubię wychodzić wcześniej z takich spotkań, uważam to za barak szacunku do autora i prowadzącego, ale autentycznie po ok. 30 minutach stwierdziłam, że tracę czas i dużo lepiej wykorzystam go poświęcając czas na lekturę książki. Na szczęście siedziałam na ostatniej ławce, a spotkanie było na plaży więc cichutko, nie przeszkadzając wycofałam się w kierunku przystanku.


Jak widać różne uczucia towarzyszyły mi przez te dwa dni. Zarówno podekscytowanie i radość, spełnione oczekiwania, jak i złość i rozczarowanie. Generalnie jestem zadowolona z obecności na Literackim Sopocie. Miałam w planie uczestniczyć w większej ilości wydarzeń (żałuję spotkania z Hanną Krall i Mariuszem Szczygłem, ale było zaplanowane na 19, co niezbyt mi pasowało). Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się skorzystać z większej ilości atrakcji oraz zdobyć jakieś podpisy od pisarzy, a ponieważ literatury izraelskiej też nie znam, mimo że jest mi dużo bliższa niż czeska (na studiach śmiali się ze mnie, że jestem reinkarnowanym Żydem, a mi się ta wizja bardzo podoba ;)) zamierzam przez ten rok chociaż trochę nadrobić zaległości.

PS. Cholernie fajny to widok, jak już się przebiłam przez ten tłum turystów na Monciaku, jak na każdej ławeczce siedzi człowiek z książką. Dosłownie wszędzie, gdzie się nie obejrzysz, ludzie czytali! Lubię tak!

7 komentarzy:

  1. Aha, to Ty jesteś ta Dominika! Nie skojarzyłam Cię z blogiem :). Miałam podobne wrażenia z debaty o Czechach, choć wytrwałam dzielnie do końca, bo temat mnie interesował. Ale rzeczywiście, sytuacja kiedy wśród rozmówców pada żart i pierwsze trzy rzędy widowni śmieją się, a reszta pyta innych co się stało była trochę irytująca.

    Z racji mojego wykształcenia i zainteresowań przyjechałam do Sopotu głównie z powodu czeskich wydarzeń, więc widzę, że wspólnie zaliczyłyśmy tylko tę debatę o Czechach i tę o czeskich mistrzach, kiedy siedziałam po drugiej stronie Owcy :). Ale dobrze poczytać u Ciebie, co się działo poza tą czeską częścią festiwalu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owca-łącznik taki (;

      Usuń
    2. Ja też Cię nie kojarzyłam z blogiem, miło poznać :)

      Cieszę się, że oprócz wydarzeń związanych z Czechami były też inne, dla osób które nie znają literatury czeskiej. Dzięki temu każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a potem można wymieniać się wrażeniami :)

      Usuń
  2. Dzień dobry! Po takich wpisach jak ten, jeszcze bardziej żałuję, że nie było mnie na tegorocznym Literackim Sopocie. Tyle świetnych literackich spotkań! :-)
    Pozdrawiam i dodaję do obserwowanych.
    http://lezeiczytam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam na spotkaniu z Grzegorzewską i Springerem. Co do wychodzenia w trakcie spotkań, to raczej nikt się tym nie przejmuje. Chociaż gdyby te wydarzenia się nie nakładały, wiele takich sytuacji można by uniknąć. Za to spotkanie z Krall było naprawdę rewelacyjne. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie widziałam Cię na Springerze. To prawda, program był tak napięty, że jak ktoś chciał zaliczyć kilka spotkań to był zmuszony uciekać przed końcem. Tylko szkoda czasami wychodzić przed końcem. Krall bardzo żałuję, ale nie da się być wszędzie ;)

      Usuń