1 sierpnia. Czy jest lepszy dzień na czytanie o Powstaniu Warszawskim? Dziewczyny z Powstania chciałam przeczytać odkąd pierwszy raz usłyszałam o tej książce. Ale pośród tysięcy takich książek ta była cały czas odkładana. Tak wyszło, że któregoś dnia w drodze do pracy zajrzałam do biblioteki, a tam na półce (na której szukałam czegoś całkiem innego) natknęłam się na nie. I wzięłam. Jedna z lepszych decyzji czytelniczych jakie ostatnio podjęłam.
Dziewczyny z Powstania to opowieści
jedenastu kobiet, które przeżyły wojnę i Powstanie Warszawskie. Niektóre z nich
były sanitariuszkami, inne łączniczkami. Co mnie jednak ujęło to to, że
przedstawiono również opowieści kobiet, które nie walczyły, były zwykłymi
cywilami albo żonami wojskowych.
Szczególnie
w pamięć zapadły mi dwie historie. Pierwsza dotyczy Haliny Wiśniewskiej, która
1 sierpnia 1944 roku rano urodziła syna. Mąż ucałował dzieciątko i poszedł
walczyć, a ona sama, z tym niemowlakiem na rękach, przetrwała powstanie. Druga,
to opowieść Anny Branickiej. Bardzo interesuje mnie życie szlachty (szczerze
mówiąc to zawsze marzyłam o byciu szlachcianką), uwielbiam czytać i oglądać
filmy/seriale o tych kręgach (nie tylko w Polsce – dlatego oszalałam na punkcie
Downton Abbey). Może jest to mniej przejmująca i chwytająca za serce historia,
ale utkwiła mi w głowie m.in. przez wzgląd na żal, który hrabianka ma do
państwa za to, że nie może odzyskać pałacu w Wilanowie. Poza tym wszystkie
historie są niezwykle ciekawe i wciągające.
Kiedy czytałam Dziewczyny z Powstania nie mogłam
odgonić od siebie pewnej myśli. Co roku, kiedy zbliża się rocznica wybuchu
powstania lubimy dyskutować nad jego słusznością. Zdecydowana większość
bohaterek uważa, że powstanie musiało wybuchnąć, że nie było innego wyjścia i
że dzisiaj podjęłyby się tej samej walki co wtedy. Chyba tylko jedna
zdecydowanie potępia wybuch powstania. Dla mnie powinno oznaczać to koniec
jakiejkolwiek dyskusji.
Dziewczyny liczą
ponad 300 stron, a czyta się je błyskawicznie i ciężko się oderwać. Ja
podczytywałam je siedząc w pracy, kiedy nie mieliśmy turystów i nie raz kiedy
otwierały się drzwi i wchodziła wycieczka, miałam ochotę uciec na zaplecze żeby
doczytać rozdział. Czasami się zastanawiałam po co spisywać wymyślone historie,
skoro tyle jest ciekawych, prawdziwych, które trzeba opowiedzieć? Dla
kontrastu, w tym samym czasie czytałam e-booka pt. Stalowa kurtyna, która zaliczana jest do gatunku „war fiction”.
Opowiada o wymyślonym, możliwie hipotetycznym konflikcie wojennym między
Białorusią a Polską. Jakżesz to nudne i męczące w porównaniu z tym co czytałam
w Dziewczynach!
Dziewczyny z Powstania
to książka, którą każdy Polak powinien przeczytać. Żeby zobaczyć, że historia
to nie jest wkuwanie dat na lekcji w szkole. To nawet nie są zabytkowe budynki
czy obrazy w muzeum. Historia to są ludzie i to, co przeżyli. A w przypadku
wydarzeń tak niedawnych jak Powstanie Warszawskie Ci ludzie cały czas są wśród
nas. Więc grzechem byłoby nie wysłuchać ich opowieści, szczególnie jeśli chcą
się nimi dzielić (np. moja babcia nigdy nie chciała opowiadać o czasach wojny i
jeszcze ganiła dziadka kiedy snuł swoje opowieści). Zdecydowanie TRZEBA.
Anna Herbich, Dziewczyny z Powstania, Wydawnictwo Znak, s. 316.
Książki Herbich są naprawdę świetne, szczególnie, że nie jest to sucha historia, a opowieści o wojnie, które każdemu dobrze będzie się czytało. Dobrze, że pojawiają się teraz na naszym rynku takie przystępniej i ciekawiej napisane tytuły.
OdpowiedzUsuńPolecam książkę Zośka i Parasol
OdpowiedzUsuńPamiętam, że Radzka z YT ją polecała. Chętnie bym przeczytała, bo życie podczas wojny, to coś co mnie interesuje.
OdpowiedzUsuńmelomol.blogspot.com