środa, 11 lutego 2015

Alan Bradley "Zatrute ciasteczko"


Zastanawiam się, czy jest jeszcze jakiś czytelnik, który nie zna Flawii de Luce? Tyle o niej czytałam w ostatnim czasie, że w końcu musiałam sprawdzić czy polubię tę jedenastoletnią fankę chemii zamieszkałą w Buckshaw.
            Flawia mieszka w starym angielskim dworze wraz z ojcem i dwiema siostrami. Matki właściwie nie pamięta, gdyż ta zaginęła górach gdy dziewczynka była mała. Jedynym widocznym znakiem jej niegdysiejszej obecności jest stary rolls-royce stojący w szopie. Jedną z najważniejszych rozrywek sióstr de Luce jest uprzykrzanie życia pozostałym. Ojciec, pułkownik de Luce po stracie żony pogrążył się w swojej filatelistycznej pasji niezbyt przejmując się córkami. I wszystko dalej toczyłoby się tym trybem, gdyby któregoś dnia nie znaleziono na progu domu martwego kszyka ze znaczkiem w dziobie. Do tego, wieczorem pojawił się dziwny rudy mężczyzna, który kłócił się z ojcem, a rano leżał martwy w ogródku. Policja powoli (i według Flawii, niezbyt udolnie) zabiera się za śledztwo. A Flawia, posiadając informacje, których nie chce przekazać śledczemu, podejmuje próbę własnego dochodzenia.
            Bradley dawkuje nam informacje dotyczące zbrodni powoli, tak że bardzo długo ciężko skojarzyć kto i dlaczego zabił rudego jegomościa w ogrodzie Flawii. Mi udało się jedynie wywnioskować KTO. Sama historia związana z przeszłością pułkownika wydawała mi się momentami naciągana i trochę mało prawdopodobna, co wcale nie powodowało, że mniej chciałam ją poznać.
            Sama Flawia to dziewczynka inteligenta i rezolutna. Wydaje mi się jednak, że jest trochę zbyt rozgarnięta i wykształcona jak na jedenaście lat. Kiedy sobie pomyślę czym ja, albo inne znane mi dzieci zajmowały się w tym wieku, jakoś powątpiewam w to że taka Flawia mogłaby sobie istnieć. Nawet kilkadziesiąt lat temu.
            Ostatecznie, nie jestem jeszcze pewna czy zaprzyjaźnię się z rodziną de Luce. Na pewno sprawdzę następne tomy zanim wyrobię sobie jakąś bardziej zdecydowaną opinię. Pocieszający jest fakt, że spotkałam się już gdzieś z podobną rezerwą przy pierwszej części i zdecydowanym zachwytem przy kolejnych (przepraszam, ale nie pamiętam u którego z blogerów tak było ;)).


PS. Podobają mi się okładki nowych wydań tej serii. Jednakże Flawia na okładce ma długie czarne warkocze, takie że przypomina mi Wendy z Rodziny Adamsów. A w książce mówi, że włosy ma raczej mysioszare. I w ogóle jakoś jej opis, nie zgrywa mi się z obrazkiem z okładki, tak że musiałam zmieniać sobie całe wyobrażenie, które mi okładka zasugerowała…

Alan Bradley Zatrute ciasteczko, Wydawnictwo Vesper, s.365