"Stalowa kurtyna" jest książką z gatunku "war fiction" i opowiada o wymyślonym, ale możliwym konflikcie wojennym między Polską i Białorusią. Generalnie nie czytam takich książek, ale lubię od czasu do czasu wyjść poza ramy bezpiecznych gatunków. Dlatego kiedy dostałam zapytanie od TestMeToo i odAutora.pl czy chcę przeczytać i zrecenzować tego e-booka, zgodziłam się. Tym razem okazało się, że to był błąd.
Łukaszenka,
wieloletni prezydent Białorusi nagle decyduje się na atak na Polskę. Żeby nikt
nie mógł mu zarzucić, że wywołał wojnę dla swojego widzimisię, białoruskie spec
służby wysadzają w powietrze hotel pełny
swoich współobywateli zrzucając wszystko na Polaków. Do tego dochodzi śmierć
przypadkowego Białorusina podczas demonstracji i wojna gotowa. Białorusini
zakładają szybkie zwycięstwo i nie da się nie znaleźć analogii do września 1939
(i całej II wojny światowej). Polacy znowu zaskoczeni, mają za mało wojska, a
sojusznicy z Europy znowu nie chcą walczyć za polski Gdańsk. Stany Zjednoczone
długo zastanawiają się co zrobić, a Polacy dostają cięgi od Białorusinów wspieranych
przez wojska rosyjskie. Rosja oczywiście cały czas nawołuje do negocjacji, a
pokątnie dosyła swoim braciom broni i ludzi. A w Polsce, jak to w Polsce, nagle
odezwał się w ludziach patriotyzm, masa ochotników do wojska, a w lasach i miastach
partyzantka kwitnie. I tak sobie walczą przez ponad 300 stron. Na zmianę
wygrywają Białorusini i Polacy, oczywiście dopóki wspaniałomyślne Stany nie
wyślą swojej pomocy w postaci F-22. Od tego momentu Białoruś ponosi same klęski
i nawet Łukaszence nie udaje się uciec przed sprawiedliwością.
Brzmi znajomo? Do
tego masa literówek (nie wiem czy to tylko problem w e-booku, czy także w
wersji papierowej), masa głupio brzmiących zdań typu: Wolno poruszająca się wskazówka sekundowa na dużym ściennym zegarze
zaprzątnęła świadomość Orłowa. W końcu sięgnął po telefon i… umarł. Miałam
lepsze, ale zaznaczone na Kindlu. A Kindle tak miał dość tej książki, że aż mu
ekran wysiadł… :/
Co jeszcze warto
powiedzieć to to że mamy milion postaci, z czego żadnej nie poświęcono na tyle
miejsca żeby się do niej przywiązać, albo dobrze ogarnąć kto jest kim. Jak dla
mnie, każdy z bohaterów mógł zostać zastrzelony, rozerwany pociskiem, bombą,
jego głowa mogła leżeć kilka metrów od ciała, albo mógł wyparować. Nie
zauważyłabym różnicy.
Autorowi stosuje też triki
typu „chciał być sam, usiadł na krześle, przeładował pistolet i nie wiedział co
dalej”, po czym nie wraca już do tej postaci (potem po 100 stronach nagle jest
olśnienie „aaaaa… to on jednak się zastrzelił…”). No i ta masa nazw samolotów,
pistoletów, pocisków, bomb. Oszaleć idzie. Czy to ważne czy na cywilów bombę
zrzucili z samolotu Mi24 czy Mig26?
Generalnie, dawno się
tak nie wymęczyłam przy książce. Miałam ochotę ją wyłączyć z milion razy,
doczytałam tylko z recenzenckiego obowiązku. Nawet nie wiecie jaką ulgę
poczułam jak zobaczyłam „epilog”. A jeśli chcecie poczytać o tym, jak wygląda
wojna i zniszczona Warszawa sięgnijcie lepiej po „Dziewczyny z powstania”. Bo
to różnica jak plastikowy pierścionek z maszyny z kulkami, która stoi na nadmorskim
deptaku i pierścionkiem od Tiffany’iego.
Vladimir Wolff, Stalowa kurtyna, Wydawnictwo Ender, s. 368.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz