wtorek, 28 lipca 2015

Dlaczego letnia edycja See Bloggers była gorsza od zimowej?


Pytanie z tytułu napisałam pół-żartem, pół-serio. Ale pisząc dalej, uświadomiłam sobie, że jest w nim więcej prawdy niż zakładałam.
Słowem wstępu: działo się tak dużo, że człowiek nie był w stanie ogarnąć wszystkiego, dlatego moje refleksje dotyczą warsztatów/paneli/wykładów, w których uczestniczyłam. Być może na innych było lepiej/gorzej.





CO ZAWIODŁO?

1) Trochę organizacja. Już przed imprezą zauważyłam, że rozmach imprezy przerasta organizatorów. Opóźnienia w informacji, zamieszanie z biletami na Pendolino, zapisy na warsztaty (podział strefami, a nie ułożenie chronologiczne sprzyjało pogubieniu się, dodatkowe zapisy na wolne miejsca przez wiadomości na fb przez co próbowały zapisać się osoby, które nie były uczestnikami całej imprezy...).
Na samej imprezie też można było zauważyć, że nikt nie pomyślał o tym, że pomiędzy warsztatami musi być chociaż krótka przerwa. Jeżeli strefa 'fashion and beauty' zajmuje jedną salę, a każdy warsztat prowadzi inna firma, to wiadomo że potrzeba czasu pomiędzy nimi żeby przygotować salę. Doszło do tego, że warsztaty z Akademią Burdy rozpoczęły się chyba z półgodzinnym opóźnieniem. A przecież zaraz po ich planowym zakończeniu trzeba było lecieć na następne zajęcia. 

2) Za dużo się działo. Jasne, z jednej strony to plus bo każdy uczestnik, zarówno początkujący, jak i stary wyjadacz blogosfery, niezależnie od tematyki prowadzonego bloga, mógł znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli nie do końca pokrewne tematycznie z blogiem. Ale było tego ZA DUŻO. Nie było opcji żeby skorzystać ze wszystkich atrakcji. Szczególnie problematyczne było pogodzenie warsztatów z poszczególnych stref, z wykładami i panelami strefy ogólnej.

3) Niektóre warsztaty. Ja akurat skupiłam się na strefie kosmetykowo-ciuchowej (no cóż, kulturalnej nie było). Domyślam się, że ciężko wymyślić formę warsztatów, na których ma zaprezentować się firma kosmetyczna. Można zrobić pokaz makijażu, można dać tysiąc kremów do powąchania i wypróbowania. I tak robiono. Tyle że po trzecim kremie się już pogubiłam co teraz dostanę, a po dziesiątym zabrakło mi miejsca do smarowania na rękach.



Jeszcze gorzej wypadły warsztaty z Burdą, które nazywały się "Dawne rzemiosła współczesnymi pasjami". Prowadzone przez dziewczynę, która nie ma pojęcia o szyciu, polegały na przerysowaniu i wycięciu jednego wykroju z Burdy. To czego nauczyłam się przez tę godzinę zawdzięczam jedynie Kulce Szpulce, która wytłumaczyła mi jak działają te wykroje.

4) Cały czas mało mówi się o kulturze. Przez te dwa dni temu zagadnieniu poświęcono jeden panel dyskusyjny, na który dodatkowo się spóźniłam bo była obsuwa w innej strefie.

5) Trochę ja sama. Znowu nie udało mi się pokonać tego dzikusa, który siedzi w środku i nie umiałam odnaleźć się wśród tylu ludzi. Nie odważyłam się nawet podejść i przywitać z tymi "wielkimi" blogerami, których czytam i strasznie chciałabym poznać (Zwierz Popkulturalny, Paweł Opydo, Kominek aka Jason Hunt czy Paulina Wnuk). Poza tym przez brak czasu i nazw blogów na identyfikatorach nie udało mi się złapać i poznać innych blogerów książkowych, których było tym razem sporo. Janek z Tramwaju nr 4 mignął mi gdzieś w biegu na korytarzu, za Jarką z Jarowych Bazgrołów rozglądałam się dwa dni (nie tylko dla zakładek!) i nie mogłam jej dojrzeć, a o tym, że Asia z Book me a cookie siedziała na tych samych warsztatów z Radzką w rzędzie obok, dowiedziałam się z Instagrama dwa dni po fakcie.

6) Znowu ominęła mnie impreza integracyjna. Ale jeśli uda mi się być na kolejnej edycji to nie odpuszczę (obiecuję Agnieszka!).

CO ZACHWYCIŁO?

1) Warsztaty kulinarne. Nie jestem super-mega-wypas kucharką, ale gotowanie i pieczenie sprawia mi przyjemność i lubię próbować nowych rzeczy. Dlatego każdą wolną chwilę poświęciłam kręceniu się po strefie cookingowej.
Pierwszą rzeczą, która rozłożyła mnie na łopatki były pokazy kuchni molekularnej prowadzone przez Marco Blue. Lody borowikowe z tymiankiem? Kawior z kawy? Spaghetti z moreli? Wszystko to da się zrobić w kilka minut przy pomocy kilku odczynników chemicznych i suchego lodu. Szczękę zbierałam z ziemi. Osobiście mieszałam lody... z wódki owocowej. Jasne, można powiedzieć, że to jest zabawa, a nie gotowanie, ale strasznie to efektowne i ciekawe.




Zaraz po tym wpadłam zajrzeć do kuchni Simensa, w której, mimo że nie byłam zapisana, załapałam się na warsztaty z Josephem Seeletso, pod okiem którego usmażyłam steka! ;)

Zdjęcie zawdzięczam Agnieszce z zielonej cytryny :)
2) Wykłady i panele dyskusyjne strefy ogólnej. Udało mi się załapać na prezentację Pawła Opydo (do odsłuchania i obejrzenia tu) i Jasona Hunta. O ile wiedziałam, że Pawła słucha się bardzo dobrze (wszystkim polecam podcasty Zombie vs. Zwierz), to zaskoczyło mnie to, że bardzo dobrze słuchało mi się Kominka. Generalnie czytam jego bloga, obserwuję na fejsie, na instagramie, ale raczej dlatego, że nie wypada go nie znać niż z jakiejś wielkiej miłości (no chyba, że do Piesi). A tu okazało, że ma strasznie przyjemny głos i dobrze mi się go słuchało (to, że niewiele z jego prezentacji wyciągnę dla siebie to inna sprawa).



3) Mimo, że nie poznałam nikogo osobiście wiem, że blogosfera książkowa była tym razem dość mocno (jak na takie imprezy) reprezentowana. Strasznie to cieszy!

INNE REFLEKSJE

1) Mimo, że było nas książkowych więcej, cały czas, wśród blogerów z którymi rozmawiałam, budziła zdziwienie i zainteresowanie tematyka mojego bloga. I zawsze towarzyszył temu komentarz "ale Ty musisz dużo czytać!" :D

2) Mam wrażenie, że tegoroczną edycję zdominowała ekipa z blogów parentingowych. Była ich MASA. A do niedawna nawet nie zdawałam sobie sprawy z istnienia takich blogów...

3) Cały czas kładziony był nacisk na przekierowanie uwagi z bloga jako platformy na inne kanały komunikacji z odbiorcami. Zdecydowanie królował Snapchat (czuje kolejną falę popularności tej platformy w Polsce).

PODSUMOWUJĄC

No nie było idealnie. Pewnie za jakiś czas nie będę pamiętać na co właściwie narzekałam. Nauczyłam się mniej niż na poprzedniej edycji, a mimo to spędziłam czas dużo bardziej aktywnie. Jako kobieta cieszę się ze wszystkich kosmetycznych darów losu, które dostałam, a było tego całkiem sporo.
Mimo tego narzekania, cieszę się, że mogłam brać udział w letniej edycji See Bloggers. Na pewno zgłoszę się na następna edycję. Żeby znowu poczuć ten klimat, żeby znowu poczuć że trzeba wziąć dupę w troki i ogarnąć się z blogiem. Żeby zobaczyć jak tym razem poradzą sobie organizatorzy.

środa, 22 lipca 2015

Anna Mularczyk-Meyer - Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym


Modny ostatnio minimalizm opanowuje każdą sferę życia. Chyba szczególnie widoczny jest minimalizm wnętrz i coraz większa popularność stylu skandynawskiego.
Rzadko czytuję poradniki. Jakiś czas temu koleżanka poleciła mi Sztukę umiaru Dominique Loreau. Zanim jednak po nią sięgnęłam natknęłam się na opinię, według której książki Loreau nie sprawdzają się w polskich warunkach. Polecano tam jednak Minimalizm po polsku, jako poradnik dostosowany do naszych, polskich możliwości. Kiedy więc zobaczyłam ją na półce w bibliotece pomyślałam, że spróbuję.
            Lada moment będę się po raz kolejny przeprowadzać. Kiedy myślę o pakowaniu wszystkich rzeczy, a potem o szukaniu dla nich nowego miejsca robi mi się słabo. Pomyślałam, że może po przeczytaniu takiej książki znajdę motywację do wyrzucenia części rzeczy albo chociaż podpowiedź jak krok po kroku ograniczać swój dobytek.
Czytając Minimalizm po polsku miałam jednak wrażenie, że autorka bardziej pragnie wyjaśnić czytelnikowi czym może być minimalizm, dlaczego jest on dobry i przygotować do podjęcia decyzji o przyjęciu takiego stylu życia, niż dawać rady. Bo niewiele tutaj sposobów jak wprowadzić minimalizm w życie.
            Ale wiecie co? Przez moment nawet poczułam, że można, że uda mi się wprowadzać minimalizm w moje życie. A potem przeczytałam fragment o książkach. Że niby czytanie jest dobre, ale gromadzenie książek już nie. I odechciało mi się minimalizmu. Bo jak to tak – do bez książek?!
            Nie przemówił też do mnie rozdział religijny. Autorka poświęciła ponad 20 stron, żeby pokazać w jaki sposób religia może być natchnieniem do rezygnacji z dóbr i upraszczania życia. Jestem w stanie uwierzyć, że niektórzy ludzie reprezentują opisane podejście, ale wydaje mi się, że są to przypadki skrajne i odosobnione.

            Po tych dwóch fragmentach skończyłam książkę raczej zgodnie z zasadą, że kończę czytać to co zaczęłam ni z nadzieją, że czegoś się dowiem. Po tej lekturze upewniłam się, że minimalizm jest mi obcy. Mogę robić kilka razy w roku przegląd szafy, mogę oddawać książki do których na pewno nie wrócę, ale pamiątki, zdjęcia i „durnostojki” nadają domowi duszę i charakter. A z tego nie zrezygnuję.


Anna Mularczyk-Meyer, Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym, Black Publishing, s.189

wtorek, 7 lipca 2015

Wojciech Chmielarz "Farma lalek"


Nie wiem czy Wy też tak macie, ale prawie zawsze, kiedy czytam kryminał mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony chciałabym żeby książka trzymała mnie w napięciu do samego końca, tak żebym nie domyśliła się, kto jest zabójcą. Z drugiej, zawsze, kiedy dobrze wytypuję sprawcę jestem z siebie strasznie dumna i cieszę się jak dziecko, że nie dałam się zwieść. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem, które uczucie wolę…
            Zachwycona w zeszłym roku Podpalaczem, od razu chciałam sięgnąć po drugi tom przygód komisarza Mortki. Ale w bibliotece jej nie było (nie tam, że kolejka; w ogóle nie mieli!), a ebook jakoś nie chciał być w promocji. Los chyba nie chciał żebym przeczytała tę książkę, bo kiedy w końcu pojawiła się w bibliotece i odstałam swoje 2 miesiące w kolejce, przyszła sesja i Farma znowu wylądowała na kupce „na później”. No, ale jak tylko przyszedł pierwszy dzień wakacji, od razu złapałam za ten tytuł.
            Po wydarzeniach opisanych w Podpalaczu komisarz Jakub Mortka zostaje karnie „zesłany” do Krotowic, niewielkiej miejscowości w Karkonoszach. Początkowo traktowany nieufnie, w końcu zaprzyjaźnia się z pracującym w tamtejszej komandzie, byłym funkcjonariuszem CBŚ oraz jednym z miejscowych lekarzy. Wszystkim wydawało się, że w takiej dziurze jak Krotowice będzie cisza i spokój. A tu nagle ginie 11-letnia dziewczynka. I to druga w krótkim okresie! Pierwszy przypadek przemilczano, bo ofiarą była cyganka, ale kiedy ginie zwykła, polska dziewczynka, policja staje na nogi. Szybko znaleziono podejrzanego, który od razu przyznał się do gwałtów i zabójstw. Podczas poszukiwania ciała dziewczynki okazało się, że sprawa nie będzie taka prosta – Mortka odkrył stos okaleczonych kobiecych zwłok. Mimo, że Mortka jest tylko konsultantem w rozpoczętym śledztwie, oczywiście to on łączy wszystkie fakty i ostatecznie rozwiązuje sprawę.
            Książka ma 370 stron. Przez około 200 nie miałam pomysłu, o co chodzi, kto i dlaczego zabija. A potem, dwie czy trzy informacje i jestem pewna, że mam tę osobę, a przez kolejne 150 czekam aż to się potwierdzi. Nie przewidziałam jedynie, że intryga obejmuje więcej osób i faktycznie, jedna z nich bardzo mnie zaskoczyła.
            No i tu jest właśnie problem. Bo, mimo iż drugi tom przygód Mortki jest dobrze napisany, a fabuła jest na tyle realistyczna, że uwierzyłabym gdyby ktoś mi powiedział, że coś takiego się wydarzyło, to jednak Farma lalek nie zachwyciła mnie tak jak Podpalacz. Lektura zajęła mi jeden dzień i czytało mi się dobrze, ale szczerze mówiąc, po zamknięciu książki, nawet nie pomyślałam żeby sprawdzić czy w bibliotece jest Przejęcie. Trochę szkoda mi to mówić, bo wiązałam z tą serią duże nadzieje. Pewnie za jakiś czas sięgnę po trzecią część cyklu, a potem po kolejne, jeszcze nie powstałe, licząc na to, że znowu będzie lepiej. Albo, że to była wina mojego nastroju, a nie samej książki?

            Jeśli nie znacie jeszcze Chmielarza, biegnijcie do biblioteki po Podpalacza bo warto. A Farmę lalek przeczytacie już z rozpędu i pewnie wielu z Was będzie zadowolona. Generalnie, warto mieć tego autora na oku, tym bardziej, że otrzymał niedawno Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszego kryminału (za Przejęcie właśnie).

Wojciech Chmielarz, Farma lalek, Wydawnictwo Czarne, s. 374.