piątek, 8 lipca 2016

Charlotte Brontë "Niedokończone opowieści"


Pod wpływem Pyzy i jej tygodnia z Charlotte Brontë sięgnęłam po Niedokończone opowieści, które od jakiegoś czasu stały na mojej półce. Co prawda ten tydzień minął baaaaaaardzo dawno temu, a mój tekst będzie recenzją, więc nie wpisuje się w założenia Pyzy, ale co tam ;) Przyznam, że podobnie jak wiele kobiet, uwielbiam prozę sióstr Brontë i Jane Austen. Mimo że, zawsze byłam #teamRochester, przyznaję, że ostatnio obejrzałam po raz pierwszy (sic!) Dumę i uprzedzenie z 1995 roku i przez chwilę się wahałam czy nie przejść do #teamDarcy.

Wracając do Niedokończonych opowieści… Wydawnictwo MG zebrało w jednym tomie cztery rozpoczęte przez Charlotte historie. Ciężko powiedzieć czy w jej zamyśle miały być to opowiadania czy całe powieści (podział na rozdziały sugeruje to drugie). Nie wiadomo też, dlaczego pisarka nie dokończyła pisania tych dzieł. Być może stwierdziła, że historia jest nieciekawa, a może po prostu nie zdążyła?

Mam mieszane uczucia wobec, powszechnego dzisiaj, wyciągania z szuflady notatek pisarzy i publikowania ich w formie książek. Skoro coś było niedokończone, albo autor nie chciał żeby ujrzało światło dzienne, powinniśmy chyba uszanować jego wolę. Z drugiej strony możemy wiele stracić nie udostępniając dzieł wielkich pisarzy tylko dlatego, że oni uważali, że coś jest niedoskonałe (wiecie, ludzie często nie doceniają swojej pracy).

Tak czy siak, Niedokończone opowieści po raz pierwszy trafiły w ręce polskich czytelników jakieś dwa lata temu. Jak tylko usłyszałam, że pojawi się taki tytuł od razu zapragnęłam go mieć. Radość moja była ogromna, kiedy udało mi się ją kupić za 15 zł w taniej książce.

Zacznę od tego opowiadania, które podobało mi się najbardziej, czyli Emma, drugi tekst w zbiorze. Mamy tutaj szkołę dla panien i bogatą uczennicę, która najwyraźniej nie jest tym, za kogo uchodzi. Historia spodobała mi się do tego stopnia, że kiedy przewróciłam ostatnią stronę, miałam ochotę krzyknąć na cały tramwaj „Charlotte Brontë jak mogłaś nam to zrobić?! Jak mogłaś zostawić tę historię bez zakończenia?!”.

Na drugim miejscu mojego rankingu uplasował się Ashworth. Dzięki temu, że jest to najdłuższa opowieść, jest najbardziej rozbudowana i wiemy sporo o jej bohaterach. Upadły arystokrata, jego ukochana córka i synowie, których się wyrzekł. Myślę, że gdyby autorka skończyła tę powieść mogłaby być naprawdę ciekawa.

Pozostałe dwa opowiadania nie przypadły mi tak do gustu. Państwo Moore to wstęp do historii młodego małżeństwa, w którym obie strony mają swoje za uszami i myślę, że taki związek nie skończyłby się dobrze. Mogę jednak powiedzieć, że jestem nawet ciekawa, do jakiego zakończenia doprowadziłaby tu autorka.

Z kolei ostatni tekst w zbiorze, czyli Historia Williego Ellina nie zainteresował mnie w ogóle. Był jakiś taki… no nie wiem. Może trochę nudny? A może po prostu zbyt niedopracowany?
Niedokończone opowieści są zbiorem nierównym, ale jak już wspomniałam, z jakiegoś powodu autorka porzuciła te historie. Może czuła, że to nie to? Tak czy siak lektura tych opowiadań sprawiła mnie przyjemność, ale także lekko sfrustrowała, ponieważ nigdy nie poznamy ich zakończenia.

PS. Tak sobie myślę, że gdyby ktoś kiedyś wymyślił sposób wskrzeszania zmarłych od razu poleciałabym do Charlotte z prośbą o dokończenie Emmy!


Charlotte Brontë Niedokończone opowieści, Wydawnictwo MG, s. 239

niedziela, 3 lipca 2016

Wywody booki na temat sztuki #3 Brescia. Renesans na północy Włoch, Muzeum Narodowe w Warszawie


Gdy tylko usłyszałam o otwarciu nowej wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie od razu zaczęłam planować wyjazd. Wystarczyło mi jedno nazwisko w zapowiedziach – Tycjan. Na wystawie byłam jakiś tydzień po otwarciu, więc minęło już trochę czasu, emocje ostygły i mogę na chłodno napisać o pozytywach i negatywach ekspozycji Brescia. Renesans na północy Włoch. Moretto, Savoldo, Moroni, Rafael, Tycjan, Lotto.

Kilka słów teorii

Za folderem towarzyszącym wystawie: „Głównym tematem wystawy jest renesansowe malarstwo północnych Włoch, przede wszystkim malarstwo Brescii, miasta położonego w połowie drogi między Wenecją a Mediolanem (…). Swoistość stylu lokalni artyści kształtowali poprzez przyjmowanie i odrzucanie impulsów z obu tych potężnych ośrodków, ale także poprzez dialog ze sztuką florencką i rzymską oraz sztuką północnej Europy.”

To było nawet ładne.
Dosso Dossi, Madonna z Dzieciątkiem i świętym Janem Chrzcicielem, ok 1525
Wystawa zajmuje 7 sal, w których umieszczono ok. 50 obrazów, meble, rzeźby, monety, naczynia i zbroje.

Pierwsze wrażenie

Ok, może nie jestem specjalistką od malarstwa. Zarówno moja praca licencjacka, jak i magisterska dotyczą architektury, mogłabym zajmować się rzemiosłem artystycznym. Na malarstwie znam się na tyle, ile wymagały tego ode mnie studia. Wiem jednak, co mi się podoba, a co nie. Na niektóre obrazy mogłabym patrzeć godzinami (Siemiradzki love!), obok innych przechodzę z obojętnością albo przyglądam się im tylko dlatego, że są autorstwa znanego artysty.

Rafael, Chrystus błogosławiący, ok 1505-1506
Na wystawie Brescia większość obrazów mijałam dość szybko. Mimo, że zaczynamy z grubej rury – od obrazu Rafaela, a po drodze znajduje się kilka płócien, przy których zatrzymałam się na dłużej, całość nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Nawet Tycjan, na którego czekałam, był średni.

Szczerze mówiąc, jest to chyba najsłabsza, w moim odczuciu, wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie, którą widziałam. I nie tylko, jeżeli chodzi o same obrazy.

Co się stało?

Jak już kiedyś wspominałam oświetlenie obrazów jest problemem muzeów na całym świecie. W Warszawie sale ekspozycyjne nie mają okien, co jest dużym plusem - nie ma nigdzie słońca odbijającego się od werniksu albo szkła, za którym umieszczone są obrazy. Do tej pory oświetlenie sztuczne było tak ustawione, że spokojnie można było zobaczyć każdy obraz. Tym razem coś poszło nie tak i połowy eksponatów, szczególnie tych wielkoformatowych, nie dało się obejrzeć.

To co najpiękniejsze w tym obrazie, to w czym widać kunszt Tycjana, czyli materiał w tle, jest niewidoczne bo się światło odbija...
Tycjan, Portret Gabriela de Luetz, ok. 1541-1543 (?)
Jeszcze gorzej miała się sprawa z podpisami dzieł. Eh, co tu dużo mówić, sami zobaczcie.

Czytelności podpisów nawet nie chce mi się komentować...
Na wystawie malarstwa, najlepsze było… rzemiosło

Jest jednak coś, co mnie zachwyciło. Szklane naczynia i meble, które uzupełniały ekspozycję były po prostu piękne. Nic nie sprawiło mi takiej przyjemności jak przyglądanie się paterze w kształcie muszli czy dzbankowi, którego ucho było zwieńczone zwierzęcą główką.

Patera na słodycze w formie stylizowanej muszli z dekoracyjnymi okuciami, Mediolan, ok. 1600
Dlaczego nie było wielkich artystek?

Ile artystek, malarek, rzeźbiarek jesteście w stanie wymienić? A teraz zastanówcie się ile znacie nazwisk artystów płci męskiej. No właśnie. Przywołałam pytanie, które zadała kiedyś Linda Nochlin, ponieważ jest jeszcze jedna rzecz, na którą powinniście zwrócić uwagę oglądając omawianą wystawę. Mamy tutaj kilka obrazów autorstwa kobiety - Sofonisby Anguissoli (jest też obraz autorstwa jej siostry). Kobieta-malarka w tamtym okresie była zjawiskiem rzadko spotykanym, więc warto ją zapamiętać obok Artemisii Gentileschi.

Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555
Czepialstwo?

Myślałam, że jestem przewrażliwiona i czepialska. Po obejrzeniu wystawy nie rozmawiałam z siostrą o moich wrażeniach, bo chciałam poznać jej opinię. Ula pojechała do Warszawy jakieś 2 tygodnie po mnie i wróciła z IDENTYCZNYMI spostrzeżeniami: złe oświetlenie, niewidoczne podpisy, niewiele obrazów, które zapadłyby w pamięć. Mimo, że mamy odmienny gust, jeżeli chodzi o malarstwo (ona nienawidzi rokoka czy Siemiradzkiego, do tego patrzy na obrazy okiem osoby, która maluje) podobały nam się te same rzeczy. Jest to dla mnie potwierdzeniem tego, że coś jednak poszło nie tak.

Całkiem ładny fresk zdjęty ze ściany.
Lattanzio Gambara, Apollo z lirą i puttem, 1557
Muzeum Narodowe w Warszawie było dla mnie wzorem jeżeli chodzi o organizację ekspozycji czasowych. Ciekawe tematy, dużo dzieł i bardzo dobre wykonanie techniczne. Nie wiem co się zadziało, przy organizacji tej wystawy, ale nie było to dobre.

Tak więc jeżeli interesuje Was malarstwo włoskie, jesteście jego koneserami to jedźcie, pewnie będziecie zadowoleni. Wystawa trwa do 28 sierpnia. Pozostali z Was niech poczekają na następną wystawę, albo wybiorą się gdzieś indziej – w końcu wybór instytucji kultury jest ogromny.

Na koniec płaskorzeźbiona płytka kości słoniowej z pięknego kabinetu, którego podpisu nie zrobiłam :(