piątek, 25 września 2015

Aleksandra Boćkowska "To nie są moje wielbłądy"



To nie są moje wielbłądy to jedna z tych książek, które chciałam przeczytać ze względu na okładkę. No bo spójrzcie na nią! Chyba nikt nie zaprzeczy, że jest genialnie zaprojektowana. A do tego ten tytuł! Co mają wspólnego wielbłądy i moda PRL’u?  Te dwie rzeczy w połączeniu w tematem nadały książce Boćkowskiej status „must read”.
            Wielbłądy to książka, która opowiada zarówno o modzie projektowanej, przemyślanej i prezentowanej na pokazach (tak, w PRL organizowano pokazy mody), jak i o takiej ulicznej, będącej dziełem przypadku i umiejętności krawieckich.
Aleksandra Boćkowska przybliża nam sylwetki marek i osób, które za nimi stały. Jadwiga Grabowska, Barbara Hoff, Jerzy Antkowiak czy Grażyna Hase to nazwiska, które towarzyszą nam przez całą lekturę. Firmy, które reprezentowali były znane, także za granicą, ale to nie uchroniło ich przed problemami z dostępem do tkanin czy realizacją projektów. No i przede wszystkim, ich ubrania nie były dostępne dla każdego. Przeciętny Polak, który chciał wyglądać modnie i kolorowo musiał radzić sobie sam. Jeśli umiał szyć (lub znał kogoś, kto umie) to na ratunek przychodziły niemieckie Burdy. A jeżeli nie umiał to trzeba było chodzić „na ciuchy” czy targowiska, na których sprzedawano rzeczy z paczek.
Moda okresu PRL’u kojarzyła mi się do tej pory jedynie z wielkim muralem firmy Truso, który pamiętam z dzieciństwa (był piękny i nowoczesny, niestety blok, na którym się znajdował został wyburzony), dlatego początkowo było mi trudno połapać się w nazwiskach i markach, które opisuje Boćkowska, tym bardziej że trochę skacze z tematu na temat. Kiedy już połapałam się kto jest kim, z przyjemnością czytałam Wielbłądy. Autorka nie opisuje suchej historii, korzysta z anegdotek, zarówno tych już gdzieś spisanych, ale także tych zasłyszanych. Są tutaj historie, które mogłyby się wydarzyć nawet dzisiaj, są takie, które idealnie przedstawiają absurdy, które mogły mieć miejsce jedynie w ówczesnej Polsce.

Żeby nie było zbyt kolorowo muszę się jednak przyczepić do jednej rzeczy. Jak na książkę o modzie to strasznie mało jest w niej zdjęć! Ciężko mi uwierzyć, że nie zachowało się więcej fotografii z pokazów mody i z ulicy, które mogłyby ilustrować ten tekst. Co więcej, Boćkowska pisze o ubraniach, które współcześnie oglądała w magazynach muzeów czy w garażu u jednego z projektantów. Dlaczego nie zdjęć współczesnych? Może się czepiam, ale cholernie brak mi było większej ilości obrazków!
Jeśli ktoś ma już jakąś podstawową wiedzę o modzie w PRL’u i szuka bardzo suchej, informacyjnej książki, to niech nie idzie tą drogą. To nie są moje wielbłądy są dla osób, które dopiero chcą poznać ogólną historię w przystępny sposób, okraszoną anegdotkami. Dla takich osób będzie to książka idealna.



Aleksandra Boćkowska To nie są moje wielbłądy, Czarne, s. 245.

środa, 16 września 2015

Katarzyna Kwiatkowska "Zobaczyć Sorrento i umrzeć"


Uwielbiam retro kryminały! Kiedy przeczytałam na słowem malowane o książkach Katarzyny Kwiatkowskiej od razu wpisałam je na listę „do przeczytania” i pobiegłam do biblioteki po Zbrodnię w błękicie, a niedługo po niej po  Alba i Kaina. I smutno strasznie mi było, że nie ma nic więcej bo cholernie polubiłam Jana Morawskiego. Dlatego kiedy usłyszałam, że szykuje się premiera nowej części jego przygód chciałam sprawdzić ile to już czasu minęło i… okazało się, że nie zauważyłam że została wydana trzecia książka serii, czyli Zobaczyć Sorrento i umrzeć. Łatwo się domyśleć, że następnego dnia książka leżała już u mnie w domu ;)
            Tym razem bohaterem książki nie jest Jan Morawski, ale Konstancja Radolińska. Jan przyjaźni się z jej bratem Antonim, a sama Konstancja od wielu lat podkochuje się w Janie. Bohaterkę poznajemy na statku, którym płynie do Włoch, gdzie ma spędzić wakacje z ciotką, bratem i ukochanym. Konstancja podsłuchuje rozmowę, z której dowiaduje się, że Jan nie przyjedzie bo ma jakąś zagadkę do rozwiązania. Dziewczyna postanawia zrobić wszystko żeby rozwiązać drugą część zagadki, która przypadła jej bratu i pułkownikowi Richardsowi i udowodnić Janowi, że będzie idealną żoną na detektywa.
            Po przyjeździe Konstancji do Sorrento poznajemy całą grupę gości hotelowych, którzy od tej pory będą nam towarzyszyć w zabawach i podróżach. Szybko okazuje się, że wszyscy coś ukrywają, a sprawa jeszcze się komplikuje gdy ktoś zabija jedną z pań z towarzystwa. Dalej sytuacja staje się coraz bardziej zagmatwana, tak że w końcu pomieszały mi się znane mi od początku postacie. Oczywiście na koniec Konstancja, z pomocą przystojnego Amerykanina, rozwiązuje wszystkie zagadki, a odpowiedzi na niektóre pytania faktycznie mogą nas zaskoczyć.
            Przyznam szczerze, że była to dla mnie najtrudniejsza w odbiorze powieść Katarzyny Kwiatkowskiej. Zdecydowanie bardziej wolę dochodzenia prowadzone przez Morawskiego niż Konstancję. Do tego powieść dość nierówna, szybkie tempo wydarzeń i dużo postaci przeplatane się powolnymi spacerami i bardzo długimi, drobiazgowymi opisami widoków. Ledwo udało mi się wciągnąć, a tu znowu autorka zwalniała i odchodziła od głównego wątku.
            Fakt, że mamy tutaj dużo postaci i każda z nich coś ukrywa powoduje, że każdy jest podejrzany, powoli odkrywamy karty i rozwiązanie zagadki zajmuje dość dużo czasu. I to jest nawet fajne, bo mimo tych męczących czasami dłużyzn, chciałam się dowiedzieć kto zabił i to mnie motywowało do dalszej lektury.
To, co jeszcze udało się osiągnąć autorce to wzbudzenie we mnie tęsknoty za Włochami. Odwiedziłam ten kraj tylko raz i to całkiem inne rejony (Wenecja i Mediolan), ale pokochałam go całym sercem. Po lekturze Zobaczyć Sorrento nabrałam ochoty żeby rzucić wszystko, spakować walizkę i pojechać do Włoch.
Cieszę się, że w nowej książce wraca Morawski bo chyba drugiej książki z Konstancją w roli głównej bym nie zniosła. Tak w ogóle, to zastanawiam się czy wydarzenia z Zobaczyć Sorrento mają jakiś ciąg dalszy w Zbrodni w szkarłacie.
Dajcie znać czy też lubicie retro-kryminały i czy podobały się Wam książki Katarzyny Kwiatkowskiej.


Katarzyna Kwiatkowska, Zobaczyć Sorrento i umrzeć, rozpisani.pl, s.346.

niedziela, 6 września 2015

Maciej Wasilewski "Jutro przypłynie królowa"


Był taki moment, że recenzja tej książki atakowała mnie z każdego odwiedzanego bloga. Często zdarzało się, że od razu odechciewało mi się czytać taką książkę, ale historia opisana w Jutro przypłynie królowa strasznie mnie zaintrygowała i postanowiłam ją przeczytać. Trochę trwało zanim to się udało, a dodatkowo było to chyba moje pierwsze spotkanie z reportażem – do tej pory wybierając literaturę non-fiction stawiałam na biografie.
            Ponieważ podejrzewam, że większość czytelników blogów książkowych natknęło się już na opisy tej książki o historii krótko. Mamy wyspę Pitcairn na Oceanie Spokojnym, która jest częścią Wielkiej Brytanii. Jedna miejscowość, pięćdziesięciu mieszkańców, którzy są potomkami marynarzy-buntowników z osiemnastowiecznego statku Bounty i Thaitanek, które przypłynęły wraz z nimi. Od tamtej pory, co jakiś czas ktoś próbuje zamieszkać na Pitcairn, ale zazwyczaj szybko ucieka. Wytrzymują tylko Ci, którzy wżenili się w lokalne rodziny, mimo że nigdy nie zostają w pełni zaakceptowani. Mimo, że formalnie na wyspie jest burmistrz i działa policja władzę trzymają Chłopcy. Chłopcy mogą i robią wszystko - zastraszają, gwałcą, cenzurują dostępne filmy, książki, Internet…
Historia opisana przez Wasilewskiego szokuje. Kiedy jakiś czas temu opowiadałam mojej siostrze, o czym jest ta książka, siostra zapytała czy jest podana jakaś data tych wydarzeń. Była w szoku, kiedy powiedziałam, że to się dzieje współcześnie. Dałaby sobie głowę uciąć, że opowiadam jej historię z XVIII w. Bo ciężko uwierzyć, że takie rzeczy się dzieją dzisiaj, w XXI wieku. Że teraz, kiedy ja siedzę i klepię w klawiaturę komputera z nieograniczonym dostępem do Internetu, obok chłodzi mnie wiatrak, a w lodówce chłodzi się piwo na wieczór, jest taka wyspa gdzie jest jeden komputer, ocenzurowany Internet, reglamentowany prąd i szansa na piwo 6 razy w roku, kiedy akurat przypłynie statek. I to nie są jakieś niepiśmienne wioski afrykańskie (z całym szacunkiem do takich wiosek) tylko teren należący do jednego z największych mocarstw europejskich! Kiedy do tego dodamy tę szokującą stronę Pitcairn, którą opisał Wasilewski – gwałty, proces i całą otoczkę, która się wokół niego wytworzyła to naprawdę nie chce się wierzyć, że ta książka nie stoi na dziale z fikcją.
Ciężko mi powiedzieć czy Jutro przypłynie królowa jest dobrym tytułem na rozpoczęcie przygody z reportażem. Wiem jednak, że historia w nim opisana jest interesująca i długo siedzi w głowie. Po jej przeczytaniu chciałam wiedzieć więcej, zobaczyć zdjęcia i stronę internetową wyspy, pogłębiać temat. Tyle tylko, że nie wiele da się tu pogłębić – Pitcairneńczycy bardzo pilnują obrazu wysyp, który płynie do świata. Ta książka, wydana w odległym dla nich kraju, w egzotycznym języku jest ogromną rysą na tym starannie tworzonym wizerunku.


Maciej Wasilewski, Jutro przypłynie królowa, Czarne, s. 166

wtorek, 1 września 2015

Wrzesień w księgarniach

Do tej pory o nowościach wydawniczych dowiadywałam się z facebook'a, z innych blogów, artykułów o książkach itd. Stwierdziłam jednak, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że umykają mi tytuły, które mogą mnie zainteresować. Stąd postanowiłam, że na początku miesiąca będę tworzyć takie zestawienia książek, które wpadły mi w oko. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie drugie tyle dorzucę do listy "do przeczytania" po recenzjach innych, zaufanych blogerów. 

Nie będzie to lista książek, które na pewno kupię - rzadko kupuję książki od razu po premierze, a od jakiegoś czasu dzielę tytuły na te, które chcę mieć na półce i te, które po prostu chcę przeczytać. Pomijam też kolejne tomy cykli, które dopiero mam zamiar przeczytać, ale jeszcze nie zaczęłam.

No, ale dość gadania - do dzieła!




Mój wewnętrzny historyk sztuki zaciera rączki na tę książkę! Szkoda, że wychodzi ona dopiero teraz bo myślę, że mogłaby mi się przydać do pracy pobocznej o kiczu w sztuce religijnej. Jestem ciekawa co autorzy wybrali jako objawy tej polskiej egzotyki. Nie tylko do przeczytania, ale do postawienia na półce!



Wiem, wiem, "nie oceniaj książki po okładce". Ale jak zobaczyłam tę okładkę to stwierdziłam, że niezależnie od opisu i tak ją wrzucę na swoją listę. A potem opis też mnie zainteresował. Myślę, że to ładna książka może być.



Bardzo podobało mi się, jak podczas spotkania w ramach Literackiego Sopotu Radka Denemarkova zwróciła uwagę na to, że jej książki wydawane z Polsce czy w Niemczech już nie do końca są jej, że tak naprawdę mają dwóch autorów. Mówiła też, o tym jak wielu pisarzy o tym nie myśli. Ale nie ukrywajmy, wielu ludzi czytając książki zagranicznych pisarzy także nie zastanawia się nad rolą tłumacza. Dlatego bardzo jestem ciekawa czy tłumacze klasyków czują się "tymi drugimi", jak widzą swoją rolę i w ogóle, czy trudno być tłumaczem Nabokova.



Czasami mam wrażenie, że cały czas pokutuje przekonanie iż obozy koncentracyjne to były tylko w Polsce, ginęli w nich tylko Polacy i Żydzi, a wszyscy Niemcy to byli źli i stali za Hitlerem. Pewnie przesadzam, ale wydaje mi się, że wiedza o tym jakie czystki były urządzane na terenie nazistowskich Niemiec, cały czas nie jest wiedzą powszechną. A ja lubię wiedzieć, więc na pewno sięgnę do tej pozycji.



Nie jestem jakąś wielką fanką Zakopanego, która co roku musi jechać w Tatry, bo jak nie to wielka rozpacz. Szczerze mówiąc, w Zakopanem byłam raz, co na moje dość bogate w podróże po Polsce życie jest wyczynem. Zainteresowałam się Kronikami bo mają opowiadać o tym dawnym Zakopanem, które wzbudzało zachwyt w malarzach i pisarzach czy o prawdziwych góralach, który nie myśleli tylko o tym jak naciągnąć turystów. Plus jako fanka Witkacego będę szukać jego śladów.



Historię rodu Borgiów znam tylko ogólnie. Coś gdzieś usłyszałam, coś przeczytałam w internecie Nie oglądałam Rodziny Borgiów (jest taki plan), nie czytałam żadnej książki. Fascynuje mnie jednak ta rodzina (cały czas nie mogę zapomnieć swojego rozczarowania kiedy podczas wizyty w Pinacotece Ambosiana w Mediolanie zobaczyłam, że lok Lukrecji został zabrany do konserwacji). Dorzucam więc książkę tego włoskiego noblisty.



Mam słabość do wspomnień wojennych. Większość tych które znam dotyczą jednak II wojny światowej. Tutaj, nie dość, że mamy wspomnienia z I wojny światowej, która jest w Polsce dużo mniej znana, to jeszcze bohater był malarzem, który po wojnie specjalizował się w kopiowaniu obrazów wielkich Mistrzów.



Nie jestem przekonana czy to będzie dobra książka, na którą warto poświęcić czas, ale automatycznie wrzucam na swoją listę wszystko co w jakikolwiek sposób wiąże się z Dumą i uprzedzeniem. Spodziewam się jakiegoś lekkiego kryminału z przymrużeniem oka. Zobaczymy.



Książkowe Klimaty kojarzą mi się przede wszystkim z dwoma rzeczami. Z tym, że wydają literaturę czeską, słowacką i grecką oraz z tymi charakterystycznymi okładkami i jednolitą szatą graficzną. A ja literatury z tych kręgów nie znam i jakoś nie wiem od czego zacząć. I tak wchodzę niepewnie w zapowiedzi, a tu książka, w której kości ścielą się gęsto i do tego mają związek z Goyą. I jakoś nie mogę ominąć.



Nauka matematyki i chemii zawsze sprawiała mi radość. Biorąc pod uwagę, że skończyłam studia na dwóch kierunkach humanistycznych, może się to wydawać dość dziwne. Chętnie wracam czasami do świata nauk ścisłych (o ile nie jest to fizyka ;). Jak zobaczyłam zapowiedź tej książki pomyślałam, że to może być strasznie ciekawa lektura!



No dobra, przyznaję się. Każda powieść, która ma coś wspólnego ze sztuką mnie zainteresuje. Może to być beletryzowana biografia malarza, albo tak jak w tym przypadku, bohaterką jest malarka podobna do Madonny z renesansowego obrazu. Wiadomo, że muszę przeczytać.



Spójrzcie na tytuł. Muszę dodawać coś jeszcze? ;)




Nowa powieść pisarza, którego jeszcze nie znam, ale tyle razy był mi polecany, że wszystkie jego książki mam na liście "do przeczytania". Może nowa książka będzie bodźcem do sięgnięcia po Okruchy dnia albo Nie opuszczaj mnie, które czekają na swoją kolej od baaaardzo dawna.


Inne premiery września, które mnie w jakiś sposób zaciekawiły:







Jo Walton Podwójne życie Pat, Świat Książki


Jak widać bardzo dużo tego. Nie wiem czy po prostu mało wybredna jestem czy wrzesień jest taki bogaty w premiery ;)

Zauważyłam, że Wydawnictwo Czarne opanowało moje zapowiedzi. Ostatnio czytam coraz więcej książek wydawanych przez Czarne, które kiedyś kojarzyło mi się z literaturą zbyt trudną i niedostępną. Czyżbym dorastała...? ;)