czwartek, 24 lipca 2014

Olga Rudnicka „Zacisze 13”


Z okazji wydania Fartownego pecha, nowej książki Olgi Rudnickiej, pomyślałam, że czas najwyższy przeczytać jedną z jej wcześniejszych powieści. Jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło.
            Marta jest nauczycielką historii w śremskim liceum. Ma nie do końca jasną przeszłość (przynajmniej na początku) i tylko jedną przyjaciółkę – Anetę, która uczy biologii w tej samej szkole. Prowadzi bardzo ustabilizowany tryb życia i po ciężkim rozwodzie ma awersję do facetów i randek.
            Ustabilizowane życie Marty zakłóca znaleziony w ogrodzie trup mężczyzny. W dodatku sąsiedzi zalali Anecie mieszkanie i ta chce się wprowadzić do przyjaciółki. Ledwo to zrobiła, a trupy się rozmnożyły. Żadna z bohaterek nie kwapi się do powiadamiana policji więc zaczynają się próby ukrycia zwłok.
Na domiar złego w życie Marty rękami i nogami pcha się Damian, który niedawno zamieszkał po drugiej stronie ulicy. Jak bohaterki poradzą sobie z niechcianymi lokatorami i Damianem? Skąd się wziął pierwszy trup i czego szukał u Marty w ogrodzie? Dlaczego cały czas ktoś czyha na nauczycielki? Aby się tego dowiedzieć warto przeczytać książkę.
Naprawkę fajny i sympatyczny to kryminał. Lekko się czyta, czasem śmieszy, a ostateczne rozwiązanie sprawy powaliło mnie na łopatki (naprawdę, tego się nie spodziewałam!). Nie jest to książka wybitna, ale lekka i przyjemna, idealna do podróży albo jako odpoczynek po ciężkim dniu. A jako, że jutro czeka mnie ponad 16-godzinna podróż do Zakopanego (PKP <3) druga część przygód śremskich nauczycielek pt. Zacisze 13. Powrót nada się do tego celu idealnie.

Olga Rudnicka Zacisze 13, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, s.263

PS. W związku z zakopiańskim wyjazdem odcinam się od komputera do 4 sierpnia więc nowych recenzji chwilowo nie będzie. Jak będzie z czytaniem zobaczymy bo wyjazd ma miano obozu wędrownego i może nie być siły na inne rozrywki ;)

środa, 23 lipca 2014

Markus Zusak „Złodziejka książek"


Pisząc o Psie Baskervillów wspominałam, że przeczytałam ostatnio dwie książki, które każdy czytał/zna/znać powinien bo należą do „kanonu”. Drugą z nich jest właśnie Złodziejka książek, która mimo że całkiem świeża (wydana po raz pierwszy chyba z 6 lat temu) już zdążyła uzyskać miano pozycji klasycznej. Czaiłam się na tę książkę od czasu jej wydania i dopiero teraz udało mi się ją przeczytać (dobrze, że koleżanki dostają książki w prezencie i chcą się dzielić :D).
            Historię Złodziejki, czyli Liesel Meminger poznajemy z perspektywy Śmierci, która towarzyszy dziewczynce od najmłodszych lat. Najpierw z jej życia znika ojciec, a jedyne związane z nim wspomnienie to słyszane wielokrotnie i niezrozumiałe słowo „komunista”. Na samym początku historii umiera brat Liesel, a matka oddaje ją do rodziny zastępczej i nigdy nie odpisuje na listy. Do końca opowieści zginie wiele osób z jej otoczenia, ale cóż w tym dziwnego skoro trwa wojna?
Złodziejka mimo niesprzyjających okoliczności i wszystkich złych rzeczy, które jej się przytrafiły, miała szczęście w życiu – spotkała dobrych, kochających ludzi, miała wspaniałych przyjaciół i, w końcu, miała książki. Wokół słów i ludzi kręci się całe jej życie, a wojna długi czas jest gdzieś w tle, nieodczuwalna w codzienności by nagle wkroczyć w nią z impetem zrzucanych bomb i przemarszów Żydów.
Złodziejka książek to opowieść o przyjaźni, miłości, lęku, szczęśliwych przypadkach oraz próbach zachowania godności i człowieczeństwa w ciężkich czasach. Bo jest tu zakazana przyjaźń Leisel i Maxa i (nie?)spełniona miłość Rudy’ego. Są Niemcy, który mimo że nie zgadzają się z ideologią nazistowską, krzyczą „Heil Hitler!” i próbują zapisać się do partii byle tylko była praca i spokój. Są Niemcy, którzy z nie swojej winy cierpią biedę i tacy co chowają Żydów w piwnicach lub rzucają im chleb. Jest papa, który kilkukrotnie uciekał śmierci spod kosy i szczęśliwie wracał do domu oraz Michael, który nie może pogodzić się z tym że przeżył. I tak można by wymieniać dalej…
Strasznie ładna to książka. I smutna, aż sobie popłakiwałam po kątach. Podobno film nie taki ładny. Już czeka więc niedługo się przekonam, ale najpierw muszę ochłonąć po lekturze.



Markus Zusak Złodziejka Książek, Nasza Księgarnia, s.494

sobota, 19 lipca 2014

Sir Artur Conan Doyle „Pies Baskerville’ów”


Klasyk, którego wstyd nie znać, a który swoje w kolejce musiał odczekać. Z klasykami i z książkami, które każdy znać powinien i które każdy czytał jest ten problem, że nic nowego się już nie powie. Ciężko więc o takich pisać, a na moje nieszczęście przeczytałam ostatnio dwie takie książki i teraz nie mam za bardzo wyboru i możliwości odkładania takiej recenzji na później.
            Historię tego śledztwa poznajemy z perspektywy doktora Watsona. Do Holmesa przychodzi doktor Mortimer, który opowiada mu o śmierci Karola Barkerville’a oraz o legendzie dotyczącej psa czyhającego na członków tej rodziny. Do Londynu przybywa sir Henry, ostatni spadkobierca Baskerville’ów, który decyduje się zamieszkać w rodowym zamczysku. Holmes wysyła doktora Watsona razem z doktorem Mortimerem i baronetem do posiadłości nakazując mu sporządzanie i przekazywanie mu dokładnych raportów z przyszłych wydarzeń i obserwacji, które poczyni. Detektywi niezależnie od siebie rozwiązują zagadkę dość szybko, i tylko pozostaje im na koniec zdobycie dowodów dla swojej tezy.
Intryga wymyślona przez Conan Doyla nie jest zbyt zagmatwana i łatwo dojść do tego o co chodzi i kto jest zamieszany w całą sprawę. We współczesnych powieściach kryminalnych działałoby to na ich niekorzyść, trzeba jednak pamiętać że opowieści o Sherlocku Holmesie powstawały na przełomie XIX i XX w. Oczywiście czas powstania powieści wyczuwalny jest także w sposobie bycia, zachowania i mówienia postaci (co strasznie mi się podoba, bo jak już wspominałam jestem fanką XIX w.). W nowoczesnych kryminałach retro, mimo całej stylizacji, brak jest tej naturalnej znajomości ówczesnych manier i konwenansów i nawet jeśli są zgrabnie napisane to czuć, że czegoś tam brak (wszystko to takie wyuczone).
Opowieści o Sherlocku Holmesie powinien znać każdy, kto lubuje się w powieściach kryminalnych, każdy kto dobrze czuje się w klimacie XIX wieku i każdy kto chce mówić o sobie, że literaturą się interesuje. Mimo, że wydawać się mogą one trochę śmieszne i naiwne (pomimo całej inteligencji głównego bohatera), ja zostaję fanką Conan Doyle’a i na pewno nadrobię pozostałe historie o angielskim detektywie.



                       Sir Artur Conan Doyle Pies Baskerville’ów, wolnelektury.pl

niedziela, 13 lipca 2014

Wojciech Chmielarz „Podpalacz”


Jakoś tak się składa, że każde wakacje zaczynam kryminałami. Po Chłodnym wietrze i Martwej laleczce, które pozostawiły niedosyt, szukałam dalej. W końcu odpaliłam na Kindle Podpalacza, kolejną konkursową zdobycz (tym razem z Virtualo).
Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale okładka Podpalacza nie jest dla mnie zbyt zachęcająca (od razu miałam wizję jakiejś typowo męskiej, wojennej historii). Tylko dzięki temu, że czytałam kilka bardzo pozytywnych recenzji na zaufanych blogach,  nie ominęłam tej pozycji.
Warszawski Ursynów, środek zimy. W domu jednorodzinnym pijany mężczyzna leży na kanapie. W tym samym czasie inny wrzuca przez komin koktajl Mołotowa. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Kiedy komisarz Jakub Mortka przyjeżdża na miejsce pożaru, nie chce uwierzyć w podpalacza, nie mówiąc już o koktajlach Mołotowa. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej kiedy okazuje się, że to nie pierwsze takie podpalenie (przy poprzednich nie było ofiar, a właściciele brali winę na siebie więc po co informować policję?), a do tego mężczyzna z kanapy zginął przed wybuchem pożaru. Policja cały czas szuka nowych tropów, ale tak naprawdę drepcze w miejscu, a prasa i „Ci z góry” chcą wyników. A przecież Mortka ma też swoje prywatne problemy z byłą żoną, opieką na dziećmi i wiecznie imprezującymi studentami za ścianą.
Wojciech Chmielarz napisał naprawdę dobry kryminał z zaskakującą puentą. Mamy policjantów, którzy dokładnie sprawdzają każdy trop, nawet taki o którym z góry wiadomo, że prowadzi do nikąd. Mamy bohaterów, którzy mimo tego że początkowo budzą sympatię, jednym zdaniem lub myślą potrafią wszystko zniszczyć i takich, którzy jawią się jako życiowe pierdoły lub gangsterzy, ale ostatecznie okazują się porządnymi i/lub sprawiedliwymi ludźmi.
Podpalacz jest dobrą, wciągającą lekturą. Tak wciągająca, że kiedy czytałam ją w pracy, na chwilę zapominałam gdzie jestem i nie zauważałam, wchodzących do środka ludzi (a drzwi są wielkie, ciężkie i drewniane tak że nie da się ich nie usłyszeć). Zdecydowanie polecam, a sama poluję na drugą część (Farma lalek) i czekam na kolejne.



Wojciech Chmielarz Podpalacz, Wydawnictwo Czarne, s.360

piątek, 11 lipca 2014

Edward Mogilski „Chłodny wiatr” i „Martwa laleczka”



O Martwej laleczce przeczytałam kiedyś jedną, pełną zachwytu recenzję. Pomyślałam, że brzmi zachęcająco i kiedyś przeczytam. Potem okazało się, że książka została wydana tylko w wersji e-book i stwierdziłam, że chyba odpuszczę (to był okres kiedy już posiadałam Kindle, ale cały czas przekonywałam się do e-czytania).  A kilka dni później wygrałam tego e-booka na Zbrodni w Bibliotece. No i tak czekał jakiś czas na swoją porę na czytniku. Z okazji wydania Chłodnego wiatru, prequela Martwej laleczki, postanowiłam przeczytać je ciągiem.
            Chłodny wiatr zaczyna się jak typowy kryminał z prywatnym detektywem w roli głównej. Adam Zalewski dostaje zlecenie odnalezienia córki starszego mężczyzny, aby ten przed śmiercią mógł się z nią pożegnać. Zalewski, który nie zajmuje się na co dzień takimi sprawami, przyciśnięty brakiem zleceń wyrusza nad morze w poszukiwaniu córki klienta. Resztę fabuły można streścić w dwóch zdaniach bo Chłodny wiatr jest bardziej opowiadankiem niż powieścią. Przy dość dużej czcionce na Kindle zajmuje raptem ok. 90 stron, tak że w pierwszej chwili po przeczytaniu, myślałam że ściągnęłam jakąś próbkę zamiast pełnej książki. W opowiadaniu nie ma ani żadnej intrygi, ani żadnych morderstw, zero napięcia, a sprawa wyjaśnia przy pierwszej podjętej przed Zalewskiego próbie (myślałam, że to dopiero początek i będzie jakiś zwrot akcji a tu był koniec…).
Po takim wstępie pomyślałam, że jeżeli Martwa laleczka jest napisana w podobnym stylu to będzie zawód na całej linii. I że mam wyjątkowego pecha ostatnio do wybieranych książek.
I znowu Adam Zalewski, znowu zlecenie. I tym razem, sprawa jakich wiele – zazdrosna żona chce dowodu, że mąż ją zdradza. A potem żona ginie. Zalewski na własną rękę próbuje znaleźć zabójcę klientki przez co wplątuje siebie i innych w coraz większe kłopoty. Do tego faszeruje się dziwnymi lekami, które zapija alkoholem, nie ogarnia życia i miewa dziwne narkotyczno-alkoholowe sny co wpływa na jego pracę.
Książka ma otwarte zakończenie i kilka nieskończonych wątków, które sugerują że powstanie kolejna część.  A ta, chociaż wybitnym kryminałem nie jest, przez chwilę, pod koniec, zaskoczyła mnie i aż stuknęłam się w głowę, że mogłam jednego czy dwóch faktów nie skojarzyć.
Jeśli ukażą się następne części przygód Zalewskiego i wpadną mi w ręce (tzn. na czytnik) to pewnie kiedyś tam przeczytam. Ale bez wyczekiwania i spiny, miliony lepszych czekają na półkach.



Edward Mogilski Chłodny wiatr i Martwa laleczka, Koobe

wtorek, 8 lipca 2014

Henry James „Opowiadania nowojorskie”


Wstyd się przyznać, ale kiedy wygrałam e-booka „Opowiadania nowojorskie” Henry’ego Jamesa nie miałam zielonego pojęcia kim jest autor. Zazwyczaj, nawet jeśli się nie czytało dzieła jakiegoś „klasycznego” autora, to kojarzy się chociaż nazwisko. Ponieważ nigdy wcześniej o Jamesie nie słyszałam, do głowy mi nie przyszło, że to klasyka literatury amerykańskiej czy brytyjskiej (bo jak go właściwie uplasować?). Teraz już wiem. ;)
Ciężka do przetrawienia przedmowa, którą porzuciłam w połowie, wydaje mi się bardziej odpowiednia dla osób interesujących się twórczością tego autora niż dla mnie i pierwszego z nim spotkania. Z nadzieją, którą rozbudził we mnie internetowy opis książki, przeszłam do opowiadań. Mimo tej przedmowy byłam pozytywnie nastawiona bo lubię realia przełomu XIX i XX w. (uważam zresztą, że urodziłam się jakieś 100 lat za późno, lepiej czułabym się w tamtych czasach).
Książka zawiera tylko 9 opowiadań, ale czytałam ją bardzo długo. Wszystkie opowiadania zaczynają się dość opornie i o ile w pierwszych szczęściu akcja się rozkręca i ciekawi, ostatnie trzy były dla mnie strasznie ciężkie (tak bardzo, że w końcu poddałam się w trakcie czytania ostatniego). Akcja wszystkich opowiadań toczy się powoli i niespiesznie, wszystkie zawierają bardzo dużo niedopowiedzeń. Mimo że są dość długie, akcja urywa się jakby w połowie, tak że po każdym czułam straszny niedosyt. Czytałam, że to jest właśnie wartością literatury Jamesa, ale… no właśnie „ale”. Czegoś mi było brak.
Myślę, że dużym błędem z mojej strony było podczytywanie Opowiadań nowojorskich na czytniku w drodze na zajęcia i do domu. Jest to spokojna literatura, którą trzeba czytać ze skupieniem, w ciszy, smakując, a nie w biegu (chociaż godzinna podróż Elbląg-Gdańsk biegiem nie jest ;) ) lub przysypiając ze zmęczenia. Kiedyś pewnie do Henry’ego Jamesa wrócę, ale teraz nie jest jeszcze nas czas.
  
PS. W czasie kiedy na czytniku odpalone miałam Opowiadania nowojorskie, w papierze czytałam m.in. Mapę czasu Felixa Palmy (polecam!), w której jednym z bohaterów jest właśnie Henry James (obok Georga Wellsa i Brama Stokera). Taki fajny zbieg okoliczności :)


Henry James Opowiadania nowojorskie, W.A.B., s.584

niedziela, 6 lipca 2014

Elżbieta Baniewicz „Gajos”


Elżbieta Baniewicz wystawiła Januszowi Gajosowi pomnik. Pomnik Gajosa-aktora bo Gajosa-człowieka mamy tu niewiele.
Spodziewałam się biografii. Trochę ciekawostek z życia prywatnego, trochę z zawodowego. Dostałam uszeregowany chronologicznie i tematycznie zbiór recenzji filmów i, przede wszystkim, spektakli, w którym zagrał Janusz Gajos. Opinie te częściowo są autorstwa autorki, która jest krytykiem teatralnym, a częściowo wyborem cytatów z czasopism.
Co rzuca się w oczy (i razi) to to, że Elżbieta Baniewicz za wszelką cenę stara się udowodnić, że Gajos „wielkim aktorem jest”. Nawet jeżeli stwierdza, że film lub spektakl był słaby, autorka podkreśla, że to nie jego wina, on jako jedyny zagrał dobrze, wyróżniał się. Jeśli coś aktorowi nie wyszło lub dzieło nie osiągnęło sukcesu to wina źle napisanej roli, scenariusza, innych aktorów. Czasami posuwa się nawet do negowania recenzji innych autorów.
W Gajosie z każdej strony wychyla się osoba autorki. O aktorze mówi „mój bohater”, wyraża swoje opinie o poszczególnych rolach oraz o innych zjawiskach związanych z polskim teatrem i filmem (np. komentuje repertuary teatrów, opowiada bardzo szeroko o innych postaciach, z którymi Gajos współpracował).
Książka jest ładnie wydana. Niby nie jest to papier kredowy, ale zdjęcia, których jest trochę w tej pozycji, wyglądają ładnie. Chociaż w biografiach zawsze mogłoby być ich więcej.
Jakże to inna książka niż niedawno czytani przeze mnie „Beksińscy”. Niby to biografia i to biografia, a każda całkiem inna. Gajos złą książką nie jest, ale nie jest tym czego oczekiwałam. Jedyne co mi zostało to wypisałam sobie kilka Teatrów TV, które mnie ciekawią. Tylko czy doczekam się kiedyś na ich emisję? Trochę rozczarowanie. Szkoda bo Gajos, mimo wszystko, jest genialnym aktorem. Jednym z moich ulubionych. 



Elżbieta Baniewicz Gajos, Wydawnictwo Marginesy, s.424

sobota, 5 lipca 2014

Powitanie

Po co założyłam bloga? Żeby pisać o książkach, które towarzyszyły mi od zawsze. Wiem, że wszyscy blogerzy i zagorzali czytelnicy tak mówią. Nie wiem na ile mówią prawdę i nie będę udowodniać, że ja ją mówię (chociaż gdzieś mam zdjęcie, gdzie mała Dominika siedzi na nocniku i ogląda książeczki ;) ). 

Nie wiem, czy to co będę pisać będzie dla kogoś przydatne, nie wiem ile osób będzie odwiedzać tego bloga. Wiem natomiast, że od dawna o tym myślałam, że namawiała mnie siostra, namawiał mnie narzeczony, namawiała mnie koleżanka, która rozumie tę pasję. I stało się, blog zaistniał w sieci. 

O jakich książkach będę pisać? Ciężko powiedzieć bo tak naprawdę czytam wszystko. Książki dla młodzieży, babskie czytadła, kryminały, biografie, reportaże - to wszystko będzie można tu prędzej czy później znaleźć. Najmniej będzie szeroko pojętej fantastyki - jedyny gatunek, z którym mi całkiem nie po drodze. Czytam książki nowe i takie wydane kilkanaście lat temu. Rzadko najnowsze nowości, ale staram się być na bieżąco co się dzieje w wydawniczym świecie. Czytam książki swoje, biblioteczne, pożyczone od koleżanek.

Nie umiem lać wody, pisać wypracowań na miliony stron. Będę pisać krótko, subiektywnie, po mojemu. Częstotliwość? Słomiany zapał to ja. Może się okazać, że za miesiąc czy dwa (prawdopodobne wraz z początkiem roku akademickiego) blog umrze. Może się okazać, że z zastojami na czas sesji przetrwa dłużej. Pożyjemy, zobaczymy. Książki będę czytać zawsze, a to jest chyba najważniejsze.

Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś komu to wszystko będzie odpowiadać. 



Cześć, jestem Dominika. Jestem jawnym książkoholikiem. Czytam od zawsze i... nie zamierzam przestać.