niedziela, 25 września 2016

Szczepan Twardoch "Zimne wybrzeża"


Ostatnio ciągle mam ochotę na kryminały. Pewnie w ten sposób odreagowuję zmęczenie związane z pisaniem pracy magisterskiej i pracą na zmiany. I mimo, że mniej więcej wiem, czego chcę, chodzę wokół bibliotecznych półek i nic nie mogę wybrać. Przede wszystkim nie chcę żeby był to środkowy tom nowego dla mnie cyklu (w takim momencie oczywiście nie mam telefonu żeby sobie to sprawdzić w internecie, a pierwszych tomów nigdy nie ma na półce). Przy kolejnej takiej wizycie P. wskazał mi książkę Twardocha, którego nazwisko kojarzył. Niby nie kryminał, ale powieść szpiegowska, ale stwierdziłam, że dlaczego nie?

Rzecz się dzieje na Spitsbergenie. Mamy rok 1957, na wyspę przybywa John Smith udający brytyjskiego socjologa badającego życie małych zamkniętych społeczności, tu konkretnie życie polskich polarników, którzy mają na Spitsbergenie swoją stację. Smith oczywiście nie jest tym, za kogo się podaje. Tak naprawdę pracuje, jako szpieg dla firmy zajmującej się pozyskiwaniem informacji, a na Spitsbergen został wysłany w celu obserwowania komunistów. Początkowo bohater jedynie krąży po wyspie, obserwuje mieszkańców, górników. Kiedy jednak do lokalnego gubernatora dociera wieść o zniknięciu jednego z Polaków, rusza razem z nim żeby na miejscu towarzyszyć polarnikom w poszukiwaniach. W międzyczasie nawiązuje kontakt z mieszkającym na wyspie starym Rosjaninem, czy uczestniczy w związkowych zebraniach górników.

No dobra, bez rozwodzenia się. Nudna jest ta książka jak jasna cholera. Miała być szpiegowska fabuła, a właściwie do końca nie wiadomo kogo Smith ma szpiegować, po co, dlaczego. Rozwiązanie sprawy śmierci polskiego polarnika jest oczywiste, a mimo to wszystko jest nijakie i mało wyraziste. Jedyne co faktycznie Twardochowi wyszło to opisy przyrody, ale gdybym chciała poczytać opisy Spitsbergenu to sięgnęłabym po inną książkę. Przeczytałam do końca tylko dlatego, że naprawdę nie lubię porzucać lektury w połowie, ale nie przesadzę mówiąc, że naprawę męczyłam te 250 stron. Przede mną jeszcze lektura Morfiny, z którą wiążę naprawdę duże nadzieję, więc mam nadzieję, że Zimne wybrzeża były tylko wpadką przy pracy.


Szczepan Twardoch Zimne wybrzeża, Wydawnictwo Dolnośląskie, s.246.

sobota, 17 września 2016

Marcin Grygier "Nie patrz w tamtą stronę"


Co robi się najlepiej wtedy, kiedy gonią terminy i trzeba na gwałt kończyć pracę magisterską? (EDIT: Praca magisterska skończona, podpisana przez promotora i we wtorek jedzie do dziekanatu!) Tak! Wtedy najlepiej się sprząta, gotuje i… pisze teksty na blog! Tak więc otwieram folder ze zdjęciami i sprawdzam. Zaległości do opisania mniej więcej z 3 miesięcy. Eh, czy kiedyś w końcu zacznę pisać na bieżąco? 

Na pierwszy ogień biorę polski kryminał, mocno chwalony debiut Marcina Grygiera, czyli Nie patrz w tamtą stronę, który udało mi się dorwać na półce z nowościami w bibliotece. Wzięłam ten tytuł ze sobą jadąc do Torunia i… Ok, tu się muszę do czegoś przyznać. Nie umiem czytać w czasie podróży. Kiedy jadę gdzieś autobusem zawsze zasypiam po kilku stronach. Wzięłam więc tę książkę z myślą „przeczytam rozdział czy dwa i pójdę spać”. I wiecie co? Czytałam CAŁĄ DROGĘ!

Zaczyna się jak typowy kryminał. W Puszczy Kampinoskiej zostają znalezione zwłoki młodej dziewczyny, której obcięto głowę, a w zamian zostawiono głowę konia. Dalej też nic niezwykłego – mamy śledztwo, które prowadzi zespół z nadkomisarzem Romanem Walterem na czele. Komisarz oczywiście z problemami, zespół mimo potknięć daje sobie ze wszystkim radę.

Rozdziały są bardzo krótkie, a powieść jest napisana na przemian z dwóch perspektyw. To znaczy, jeden rozdział opowiada o tym, co dzieje się dzisiaj, kolejny jest retrospekcją. Taki podział ma plusy i minusy. Rozdziały kończą się tak, że chcesz wiedzieć, co będzie dalej JUŻ, TERAZ, ZARAZ, a nie przenosić się w czasie do innych wydarzeń. Plus jest taki, że chęć poznania ciągu dalszego napędza do czytania i nie pozwala odłożyć książki na bok – czyta się, więc naprawdę jednym tchem.

Jak łatwo się domyślić, wydarzenia z przeszłości mają ogromny wpływ na to, co się dzieje teraz. Nie zawsze możemy od razu pojąć ten związek, ale na końcu wszystko się wyjaśnia. Nie będzie chyba zbyt dużym spoilerem informacja, że główną mocą napędową jest tutaj chęć zemsty, co, umówmy się, ostatecznie nie jest też bardzo oryginalne ;).

Powiązanie współczesnych wydarzeń z historią z przeszłości oraz wspomniany sposób opowiadania historii wiąże się jeszcze z jednym problemem. Moim zdaniem w tej historii mamy za duże nagromadzenie wątków i postaci, a zbiegi okoliczności są… no cóż, momentami mało prawdopodobne.

Mimo tej obfitości wątków i osób, dość szybko wytypowałam osobę, która była zabójcą. Nie miałam na to żadnego potwierdzenia w tekście, ot tak przyszło mi do głowy takie rozwiązanie. I nagle jedno zdanie, chyba mniej więcej w połowie i pewność była praktycznie stuprocentowa. Potem autor próbował mnie jeszcze zmylić, ale ostatecznie wyszło na moje. Same okoliczności, które doprowadziły do morderstwa z pierwszych stron i wciągnięcia w to komisarza Waltera, z jednej strony oczywiste i banalne do odgadnięcia, z drugiej są właśnie tym naciąganym i mało prawdopodobnym wątkiem.

Ostatecznie, muszę stwierdzić, że był to całkiem niezły i wciągający kryminał na jedno czy dwa popołudnia, ale do zachwytów większości czytelników mi daleko. Jeżeli pojawi się nowa książki Marcina Grygiera to pewnie po nią sięgnę, żeby sprawdzić, w którą stronę poszedł autor. A jeżeli okaże się, że będzie to autor jednej książki, to płakać po nim nie będę ;)


Marcin Grygier Nie patrz w tamtą stronę, Prószyński i Ska, s.448