wtorek, 31 maja 2016

Boris Vian "Piana dni"


Przeglądałam sobie zaległości, które mam do opisania na blogu i za głowę się złapałam. 6 książek, z czego dwie jeszcze zeszłoroczne! No to nie pozostaje mi nic innego jak wziąć się do roboty i chociaż o tych dwóch napisać. Na pierwszy ogień pójdzie bardzo dziwny tytuł.
Nie widziałam filmu Dziewczyna z lilią, ale to o nim usłyszałam najpierw. Pamiętam nawet, że zdziwiłam się jak zobaczyłam, że został nakręcony na podstawie książki. Jeszcze bardziej zdziwiłam się, kiedy sprawdziłam, że Piana dni (czy też raczej Piana złudzeń) została po raz pierwszy wydana w… 1947 roku.

Wyobraźcie sobie świat, w którym posiadanie w rodzinie matematyka czy, tfu, filozofa jest faktem niewygodnym i skrzętnie ukrywanym. Świat, w którym myszy w domu są objawem dobrodziejstwa, a lufy dział rosną w ogrodzie (i to też, tylko wtedy, kiedy mają dostarczoną odpowiednią ilość ciepła ludzkiego). W takim świecie żyją nasi bohaterowie. Colin, bogaty wynalazca, który bardzo chce znaleźć miłość. Chick, jego uboższy przyjaciel, którego największą miłością jest pisarz Jean-Sol Partre. Aliza, narzeczona Chicka. Mikołaj, kucharz Colina. I ona. Chloe. Ta wyczekana, wielka miłość Colina.

Ciężko powiedzieć coś krótko i jasno o fabule, ale postaram się. Chick wszystkie pieniądze przeznacza na swoją pasję – zbieranie dzieł Partre’a, więc nie ma nawet grosza na ślub z Alizą. Colin daje parze pieniądze na wesele, ale Chick przepuszcza je na rękopisy. Z kolei kiedy Colin zakochuje się w Chloe, wyprawiają huczny ślub i jadą w podróż poślubną, podczas której Chloe choruje – w jej płucach wyrasta lila wodna, nenufar. Colin robi wszystko by wyleczyć żonę, przeznacza na to cały swój majątek, a na koniec idzie nawet do pracy(!). A wszystko to podane w dziwnej, surrealistycznej otoczce.

Nie da się ukryć, że nie jest to typowa książka o miłości. Nie jest to też powieść, którą czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. Na dwustusiedemdziesięciu stronach dostajemy przeraźliwie smutną i kończącą się tragicznie historię, która mimo konwencji, w której jest napisana nie daje nam powodów do śmiechu.

I teraz coś, co smuci mnie, prawie tak jak historia Colina i Chloe – mimo, że doceniam pomysł i historię, to nie jest to moja konwencja. Powiedziałabym wręcz, że była ona dla mnie trudna do przełknięcia. Nie czytałam dzieł innych surrealistów, ale chyba wolę pooglądać obrazy Dalego, niż zagłębiać się w świat wykreowany przez wyobraźnię pisarzy tego nurtu. Mimo dużej dozy romantyzmu i idealistycznego patrzenia na świat, którą mam w sobie, jestem chyba zbyt wielką realistką, aby taka proza do mnie przemówiła. Smuci mnie to, bo myślę, że coś tracę nie czując tego. Ale co zrobić.


Boris Vian Piana dni, Wydawnictwo W.A.B., s. 269

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz