To jest jedna z tych książek, na które czekałam odkąd pojawiły się pierwsze zapowiedzi. Oczywiście, jak to u mnie, nie udało mi się jej kupić od razu po premierze. Co więcej, nie udało mi się jej kupić nawet wtedy, kiedy wiedziałam, że będę na spotkaniu z autorami w ramach Literackiego Sopotu (jak było na m.in. na tym spotkaniu możecie przeczytać tu). Kiedy więc zostałam zapytana jaką książkę chcę dostać na święta od razu powiedziałam, że Szymiczkową! Tym razem nie pozwoliłam jej dłużej czekać i kiedy tylko skończyłam to, co aktualnie czytałam, wzięłam się za Tajemnicę Domu Helclów.
Profesorowa Szczupaczyńska, krakowianka z
awansu cały czas próbuje zatuszować swoje pochodzenie bywając w towarzystwie i
udzielając się charytatywnie. Między innymi dlatego trafia do Domu Helclów,
który jest połączeniem przytułku dla biednych i domu spokojnej starości dla
bogatych. Szczupaczyńska, próbuje wyciągnąć od siostry przełożonej dary na
loterię charytatywną, ale trafia na zły moment - akurat ginie pani Mohrowa. Wkrótce
potem ginie kolejna osoba i tym razem nikt nie ma wątpliwości, że to jest
morderstwo. Policja prowadzi śledztwo prostą drogą, idąc za oczywistymi
faktami. A profesorowa, której nuda zaczęła w domu doskwierać, myśli, drąży,
kombinuje, zbiera plotki i odkrywa sprawy, o których na początku nawet nie śni.
Na okładce zacytowano Michała Rusinka, który
zastanawia się czy XIX-wieczny Kraków jest tłem dla intrygi kryminalnej czy
odwrotnie. Ja nie muszę się zastanawiać, ja to wiem. Mimo, że sprawa zbrodni
była intrygująca i trudna do rozwikłania dla czytelnika, a poznając jej
rozwiązanie miałam ochotę krzyknąć „jak oni na to wpadli?!”, to Kraków i jego
mieszkańcy są głównymi bohaterami i stanowią o wartości tej książki. Wiem, że taki
obraz miasta to efekt jego dobrej znajomości i dokładnego przygotowania. Być
może dla krakusów to nic takiego (tak wyczytałam na blogu To przeczytałam), ale
ja poczułam się jakbym była w XIX-wiecznym Krakowie. No i coś co śmieszy mnie
cały czas niezmiernie – czesanie frędzli dywanu widelcem (plus to, że to jest
historia prawdziwa). :D
Nie jest to historia kryminalna, w której na
każdej stronie leje się krew, a za wszystkim stoi brutalny morderca. Pewnie nie
spodoba się wielu osobom, które oczekują rozrywki rodem z książek Nesbo (które
swoją drogą, niezbyt przypadły mi do gustu). Ale jeżeli ktoś lubi inteligentną
rozrywkę i zagadki, w których dużą rolę gra historia powinien być zadowolony.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że bardziej od współczesnych
kryminałów odpowiadają mi te retro.
Książkę polecam i już nie mogę się doczekać drugiego tomu, którego premiera
zapowiadana jest na jesień (i tym razem kupuję OD RAZU!).
Maryla
Szymiczkowa Tajemnica domu Helclów, Wydawnictwo Znak Literanova, s.282
Może, może;)
OdpowiedzUsuńHe he zdradzę Ci tajemnicę: czeszemy tu w Krakowie ciągle frędzle dywanów... grzebieniem (widelec mógłby porysować podłogę) :)
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tym czesaniem frędzli dywanów widelcem :) Czuję, że w tej historii odnalazłabym się stuprocentowo, a urokliwy XIX-wieczny Kraków mógłby mi się spodobać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń