Lawendowy pokój jest
jedną z tych powieści współczesnych, która (przynajmniej w Polsce) miały bardzo
głośną i rozbudowaną akcję promocyjną. Wydaje mi się, że ciężko było o niej nie
usłyszeć tym bardziej, że opis mówi o Janie Perdu, właścicielu pływającej
księgarni o wszystko mówiącej nazwie Apteka Literacka. Każdy miłośnik czytania
marzy o takim miejscu, gdzie mógłby przyjść, a miły Pan czy Pani wręczyła mu
książkę odpowiednią do jego nastroju i szalejących w głowie myśli. Samy pomysł
był więc super, wykonanie odbiegło jednak niego od moich oczekiwań.
Paryskiego księgarza, Jeana Perdu, poznajemy kiedy do jego kamienicy wprowadza
się Catherine, wyrzucona przez męża z domu bez jakiegokolwiek majątku, a panie
zarządzające kamienicą namawiają go aby oddał Catherine niepotrzebne mu meble.
Aby to uczynić Jean musi otworzyć pokój, który jako bolesne wspomnienie dawnej
miłości od 21 lat jest zastawiony regałem z książkami. W ten sposób do jego rąk
trafia nieotwarty list, który otrzymał dwadzieścia lat wcześniej od Manon.
Kiedy Perdu poznał zawartość listu, wskoczył na swoją księgarnianą barkę i nie
zastanawiając się długo ruszył przed siebie. Ku jego nieszczęściu, w ostatniej
chwili na barkę wskoczył jego sąsiad, młody pisarz Max Jordan. Panowie razem
wyruszają w podróż francuskimi kanałami – jeden w poszukiwaniu inspiracji,
drugi miłości, obaj w poszukiwaniu siebie. I jeszcze tajemniczego autora(ki) Zorzy polarnej – ukochanej książki Perdu. Po
drodze zawierają znajomości z mieszkańcami innych łodzi, ze znanym pisarzem, z
włoskim kucharzem i z mistrzem gildii księgarzy literackiego miasteczka. W
końcu porzucają barkę i drogą lądową udają się coraz bardziej na południe, tam
skąd pochodziła Manon i jeszcze dalej.
Nie czytałam żadnych opisów
i rozbudowanych recenzji tej książki żeby nie zdradzać sobie zbyt wiele (ale
docierały do mnie same zachwyty). Spodziewałam się opowieści o Aptece
Literackiej, o tym jak Jean leczy ludzi książkami, o ich mocy i o tym za co
wielu z nas kocha czytanie. Dostałam zaś powieść drogi. I to drogi
pięćdziesięcioletniego faceta ze złamanym sercem, który dowiaduje się, że przez
dwie dekady cierpiał przez to że uniósł się honorem i teraz próbuje się
pozbierać.
Tak więc mimo, że w sumie całkiem miło spędziłam czas (chociaż momentami
czytanie szło dość opornie) przy Lawendowym pokoju jestem
rozczarowana. To chyba kwestia zbyt wysokich oczekiwań. Nie tej pory roku i
nastroju. Myślę, że chłodny wieczór, kocyk, ciepła herbata, gruby sweter i kot
na kolanach dodałyby jej uroku. I odrobina nieszczęścia w życiu, żeby Lawendowy pokój mógł spełnić swoją
pocieszająco-antydepresyjną rolę. Bo myślę, że na takie przypadłości Jean Pardu
przepisywałby tę opowieść.
Nina George Lawendowy pokój, Wydawnictwo Otwarte, s.338
Tyle pozytywnych recenzji się naczytałam, że zakupiłam jednej z Mam na urodziny - niebawem przekażę prezent, a jak tylko książka zacznie rodzinnie krążyć, to sprawdzę co i jak, bo brzmi nawet uroczo :) Ale pozbędę się oczekiwań, żeby się nie zawieść :)
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie najgorsze kiedy naczyta się człowiek samych zachwytów, ustawia poprzeczkę bardzo wysoko, a potem się rozczarowuje...
Usuń