O
tym, jakie mam zaległości w pisaniu może świadczyć fakt, że 13 pięter kupiłam i przeczytałam w
trakcie trwania Literackiego Sopotu. Możesz planować, że przeczytasz i opiszesz
coś zaraz po premierze, a potem remont, przeprowadzka, studia, praca, choroba i
zanim się obejrzysz jest połowa listopada, a książka leży i czeka od kilku
miesięcy…
O Filipie Springerze usłyszałam przy
okazji wydania Źle urodzonych. Mimo,
że były to reportaże, które dotyczyły architektury nowoczesnej, będącej poza
kręgiem moich bezpośrednich zainteresowań, wiedziałam, że MUSZĘ ją przeczytać (a
nawet mieć na półce). A potem nagle okazało się, że ten Springer to geniusz
jakiś, wszyscy go czytają, wszyscy wykrzykują zachwyty, a ja mam w plecy już nie
jedną, a cztery książki jego autorstwa. Dlatego kiedy ukazała się zapowiedź 13 pięter postanowiłam, że kupuję i
czytam od razu.
13
pięter dzieli się na dwie części. Część pierwsza, historyczna, przedstawia
sytuację mieszkaniową Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym. Springer stara
się pokazać, że okres ten nie był taki cudowny, jak nam się zazwyczaj
przedstawia. Zapominamy, że po odzyskaniu niepodległości wielu mieszkańców prowincji
zjechało do Warszawy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia, a kończyli na
bruku. Arystokracja i inteligencja, stanowiła jedynie 2% mieszkańców stolicy,
jednak to oni są bohaterami większości przekazów dotyczących tego okresu. Dlatego
Springer pisze o tych pozostałych, 98%. Pisze o schroniskach dla bezdomnych,
barakach i jamach wykopanych w nasypach kolejowych. A potem pisze o ludziach,
którzy widzieli ten problem, więc założyli jedną z pierwszych spółdzielni
mieszkaniowych dla robotników. I to właśnie Stanisław Tołpiński, Teodor
Toeplitz i Warszawska Spółdzielniach Mieszkaniowa są głównymi bohaterami tej
części.
W części drugiej przedstawionych jest kilkanaście
współczesnych historii ludzi, którzy mieli jakieś „przygody” w związku ze swoją
sytuacją mieszkaniową. Mamy tu rodzinę, która mieszka w garażu, bo przeliczyła
się ze swoimi możliwościami finansowymi, starszych ludzi wyrzucanych z domu
przez czyścicieli kamienic czy przedstawicieli „frankowiczów”. Są tu historie
smutne, wywołujące niedowierzanie i zdenerwowanie, zapadające w pamięć.
Nie będę ukrywać, że bardziej zainteresowała
mnie część współczesna. Historia Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, mimo że
była potrzebna, bo dobrze pokazuje, że przez te 100 lat prawie nic się nie
zmieniło i wciąż mamy takie same problemy, momentami mnie nużyła i przytłaczała
ilością nazwisk, dat i liczb. Z kolei w drugiej części, każdy znajdzie historię,
którą mniej lub bardziej będzie mógł porównać do swojej sytuacji. Bo kto nie
wynajmował nigdy mieszkania? Ja sama czytałam tę książkę w momencie, w którym
czekaliśmy na odbiór własnego mieszkania, dlatego szczególnie zapadła mi w
głowie historia o upadłym deweloperze.
Springer ma lekkie pióro, więc, mimo że 13 pięter dotyczy ciężkiego tematu,
czyta się je szybko i „łatwo wchodzi”. Nie znaczy to, że lektura nie pobudza do
refleksji. Dzisiaj posiadanie miejsca do mieszkania jest przywilejem, a tak nie
powinno być. Dlatego trzeba czytać 13
pięter i trzeba je podsuwać ludziom młodym, którzy kiedyś zajmą się
polityką. To w nich jest nadzieja, że kiedyś możliwość wynajęcia ładnego
mieszkania, w którym można żyć „jak u siebie” lub kupno własnego lokum na
porządnych warunkach stanie się naszym prawem.
PS. Swoją drogą, jest to kolejna książka,
na którą zwróciłabym uwagę nie znając autora i treści, ale ze względu na
okładkę. Widać, że polskie wydawnictwa coraz częściej stawiają na ładne i
dobrze zaprojektowane okładki, które przyciągną oko potencjalnego czytelnika,
co bardzo cieszy.
Filip Springer 13 pięter, Wydawnictwo Czarne
Chyba właśnie lekkie pióro cenię u pisarzy najbardziej, więc nie powiem, zachęciłas mnie :)
OdpowiedzUsuńzapraszam: http://czytam-pisze-recenzuje-polecam.blogspot.com ^^