poniedziałek, 24 października 2016

Marta Abramowicz "Zakonnice odchodzą po cichu"


To nie jest książka, którą chciałam przeczytać od razu po tym jak zobaczyłam jej okładkę. To nie jest książka, którą chciałam przeczytać po milionie zachwalających ją recenzji. Tak naprawę w ogóle nie chciałam jej czytać. Bo wiecie. Mam w swoim życiu epizod oazowy, byłam pierwszym prowodyrem dyskusji na lekcjach religii (pozdrawiam wszystkich moich katechetów), no i generalnie tematy religii interesowała mnie od zawsze (w końcu nawet skończyłam religioznawstwo). Wydawało mi się, że o Kościele katolickim wiem tak dużo i mam o nim wystarczająco złe zdanie, że kolejna książka na ten temat nie jest mi potrzebna.

Jak to się stało, że ostatecznie sięgnęłam po Zakonnice? Wszystko dlatego, że Agnieszka namówiła mnie na udział w Kongresie Kobiet Pomorza. A na Kongresie było spotkanie z autorką Martą Abramowicz. Poszłam, zobaczyłam, posłuchałam i pomyślałam „przeczytam!” (pomyślałam też, że takie spotkanie byłoby dobrym tematem dla Uniwersyteckiego Koła Religioznawców, ale co ja tam wiem :d).

Statystyki mówią, że co piąta osoba zna byłą zakonnicę. Skoro nie ma ich, aż tak dużo, to pewnie każdy zna jakąś obecną zakonnicę. Ja na przykład bez zastanowienia mogę powiedzieć, że znam byłego zakonnika i co najmniej dwie siostry (wiecie, nie tak, że spotkałam na ulicy, tylko nawiązałam z nimi jakąś dłuższą relację).

No właśnie, byłego zakonnika… Gdyby się zastanowić to nieraz słyszało się o księdzu, który wystąpił, ma żonę i dzieci.  Nigdy nie słyszy się jednak o kobietach, które opuszczają zgromadzenia. I tę lukę wypełniła właśnie książka Marty Abramowicz.

Temat, jak się okazało,był  trudny od samego początku, bowiem już na etapie poszukiwania bohaterek autorka napotkała ścianę. Brak oficjalnych statystyk, brak organizacji skupiających byłe zakonnice, brak chęci rozmowy ze strony tych, które udało się odnaleźć. Kiedy już zaczynają mówić z ich opowieści wyłania się kolejne ciemne oblicze Kościoła katolickiego. Bohaterki opowiadają między innymi o ślepym posłuszeństwie, którego wymaga się od sióstr, mobbingu, problemach psychicznych, utracie wiary.

Historie opowiedziane przez była zakonnice są zatrważające, a wniosek, który nasuwa się po lekturze taki, że w Polsce żeńskie zakony zatrzymały się w średniowieczu (wszystkie znaki na ziemi i w niebie mówią, że w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych jest nieco inaczej). Jeżeli nie w średniowieczu, to przynajmniej w czasach przedsoborowych (wiem, że Sobór Watykański II ma swoich przeciwników, ale w kontekście tych historii mam ochotę powiedzieć „sedewakantyści, schowajcie się ze swoimi poglądami!”).

Tak się złożyło, że kiedy czytałam Zakonnice Polskę opanował #CzarnyProtest. Wydawałoby się, że zakonnice niewiele mają wspólnego z aborcją, jednak czytając myślałam sobie, że i w tym kontekście ta książka jest aktualna. Jest aktualna dlatego, że dostrzega nie tylko problem traktowania zakonnic, ale kobiet w Kościele w ogóle.

Na koniec fragment wypowiedzi jednego z dominikanów, którzy wypowiadali się w książce. Do pomyślunku dla każdej wierzącej osoby. 
Ale wiara to coś więcej. Głęboki kontakt z Panem Bogiem. Używanie rozumu. Bez niego mamy naiwność albo fanatyzm.­­ – s.144.

Marta Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, s.219

3 komentarze:

  1. Bardzo intryguje mnie ta książka. Jestem niemal przekonana, że przypadnie mi do gustu. Dobrze, że czeka już na czytniku. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakby się zastanowić, to faktycznie temat zakonnic jest w Polsce dość... pomijany. Właściwie nie mówi się o nich wcale, chyba że przy okazji jakiegoś skandalu z zakonnicami w tle. Myśli się, że kobieta wstępuje do zakonu na całe życie, ale co z tymi, które rezygnują ze służenia Bogu? Przeczuwam, że kiedyś sięgnę po tę pozycję, bo jestem ciekawa, jak ten zawód naprawdę wygląda.

    OdpowiedzUsuń