Jako osoba pochodząca
z Elbląga, sporo podróżująca po Polsce, zainteresowana historią i zabytkami darzę
sympatią pałace z terenów dawnych Prus Wschodnich (ostatnio przez pracę magisterską o jednym z nich trochę mniejszą ;)). Do tego z przyjemnością sięgam
po lektury z tajemnicami rodzinnymi w tle i zagadkami do rozwiązania. Pewnie
dlatego kiedyś w moim spisie książek na przyszłość wylądowały Tajemnice Luizy Bein. Przyznam szczerze,
że było to na tyle dawno, że kiedy wypatrzyłam ten tytuł na bibliotecznej półce w ogóle nie pamiętałam co i jak. Tak więc miło się zdziwiłam.
A
historia jest taka. W warmińskim miasteczku podczas prac archeologicznych na
klasztornym cmentarzu odkryto ciało młodej kobiety i dziecka. Wszystko wskazuje
na to, że ciało należy do Luizy Bein, XIX-wiecznej właścicielki pałacu, który
znajduje się w miasteczku. Nie zgadza się tylko jedna rzecz – wszystkie źródła
podają, że kobieta miała jedno dziecko, które dożyło starości. Klara,
mieszkanka Wartemborka i studentka dziennikarstwa postanawia rozwiązać tę
zagadkę, tym bardziej ją interesującą, że w pewnym stopniu dotyczącą jej
rodziny. W tym celu udaje się do Szwajcarii gdzie mieszka ostatni potomek rodu
Beinów. Kiedy w końcu przekonała Alexa do współpracy sprawa okazuje się
bardziej skomplikowana i niebezpieczna niż przypuszczali.
Nie
powiem, przyjemnie mi się czytało te Tajemnice
Luizy Bein. Znalazłabym co prawda kilka elementów, do których mogłabym się
przyczepić jako mało prawdopodobne albo nieprzemyślane na przykład wtedy kiedy
Klara z Alexem są w muzeum zamkowym i oglądają jeden z eksponatów, a po wyjściu
z zamku dziewczyna ciągnie Alexa do innego muzeum żeby pokazać mu coś jeszcze z
myślą, że za długo z tym zwlekała. Kiedy jednak Alex krzyczy na nią, że powinna
pokazać mu to wcześniej, Klara stwierdza, że wpadła na to chwilę wcześniej
podczas wizyty na zamku. Albo zegarmistrz od pokoleń, który nie zorientował się
co kryje zegar-pamiątka rodzinna, która od zawsze wisi u niego na ścianie…
Sama
zagadka rodziny Beinów jest dość ciekawa. Pewnych elementów nie było trudno się
domyślić, ale złożenie tego w całość nie było takie łatwe. Wciągnęłam się w
lekturę na tyle, że cały czas chodziłam z książką w torebce i podczytywałam w
każdej wolnej chwili z niecierpliwością przerzucając strony.
No
i jest jeszcze jedna rzecz, która wkurzała mnie od pierwszej do ostatniej
strony. WARTEMBORK! O matko, wkurzało mnie to tak strasznie, że aż krzyczeć mi
się chciało normalnie! Ja rozumiem, że kiedy była mowa o pałacu w czasach Luizy
autorka używała niemieckiej nazwy, która wtedy obowiązywała. Ale po cholerę
używała jej w opisie wydarzeń współczesnych? A skoro już tak bardzo woli
Wartembork od Barczewa, to dlaczego Olsztyn nie jest Allensteinem, a Gietrzwałd
Dietrichwaldem (niechby chociaż były w tych historycznych fragmentach)!? Gdzie
tu jakaś konsekwencja?
Kiedy
mowa o literaturze czysto rozrywkowej historyczne zagadki z przeszłości plasują
się u mnie dość wysoko. Tutaj podziałał trochę sentyment związany z (mniej lub
bardziej) moimi terenami więc miło mi się to czytało. Myślę, że fanom tego typu
literatury Tajemnice Luizy Bein
powinna przypaść do gustu. Na pewno za jakiś czas sięgnę po nową powieść Renaty
Kosin bo ta dostarczyła mi sporo rozrywki. Gdyby tylko nie ten Wartembork… ;)
Renata Kosin Tajemnice Luziy Bein, Nasza Księgarnia, s. 519
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz