poniedziałek, 8 czerwca 2015

Eric Emmanuel Schmitt "Napój miłosny"


Schmitt należy do moich ulubionych autorów, mimo że przez wielu nazywany jest lepszym Coelho, którego swoją drogą nie czytałam (tak, ani jednej książki). Zaczęło się jeszcze w gimnazjum, kiedy to w szkolnej bibliotece, na półce z polecanymi książkami, wypatrzyłam Moje Ewangelie, a pani bibliotekarka dorzuciła mi Dziecko Noego, mówiąc że jeśli jeszcze nie znam tego autora, powinnam od niej zacząć. I zrodziła się miłość.
Przez lata zaczęłam zauważać, że nie do końca odpowiadają mi mocno religijne przesłania zawarte w książkach Schmitta. Czytałam zbiory opowiadań, z których żadne mi się nie podobało, inne w których widziałam bardzo nierówny poziom tekstów. A mimo to, cały czas namiętnie czytam i pragnę skompletować wszystko co wychodzi z pod jego pióra (Cały czas nie mogę wybaczyć Wydawnictwu Znak, że zmienił szatę graficzną okładek… dobrze chociaż, że nadal wszystkie są w wersji w grubej okładce).
Napój miłosny jest zapisem korespondencji między Luizą i Adamem, z której dowiadujemy się, że byli kiedyś parą, a wcześniej łączyły ich relacje psychoterapeuta – pacjentka. Co się stało? Otóż Luiza doszła do wniosku, że nie odpowiada jej związek z Adamem, zostawiła go i wyjechała z Paryża do Kanady. Jakiś czas po tym, nawiązują internetową korespondencję, w której zwierzają się sobie z codzienności, z nowych związków oraz dyskutują na tematy związane m.in. z psychoanalizą i miłością. Adam uważa, że posiada „napój miłosny” i jest w stanie rozkochać w sobie każdą kobietą, a Luiza „podsyła” mu koleżankę, na której Adam chce udowodnić swoją teorię.
Jak łatwo się domyśleć eksperyment Adama przekształci się w prawdziwe uczucie. Trudniej jest jednak zgadnąć jak zakończy się cała sytuacja, jak zachowa się Luiza i co o tym wszystkim pomyśli Lili. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
Czytając Napój nie mogłam się pozbyć skojarzenia z Małymi zbrodniami małżeńskimi. Schmitt ponownie porusza kwestię tego, czym jest miłość oraz czy można jej pozwalać na wszystko. Mam wrażenie, że po tej lekturze, nie każdy odpowiedziałby sobie na te pytania tak samo jak ja. I to jest chyba to, co cały czas mnie pociąga w utworach Schmitta. To, że każdą książkę mogę czytać kilka razy i za każdym razem mogę ją odebrać inaczej. Nawet jeśli są to urocze ramotki i bardziej inteligentna wersja Coelho.
Pozostaje mi jedynie dodać, że Napój miłosny jest niedługi i czyta się ekspresem. Książki przeczytałam w tramwaju z Gdańska Głównego do Oliwy i z powrotem, czyli przez jakieś…50 minut. To był u mnie okres bardzo intensywnej nauki, kiedy nie miałam czasu na książki nie związane ze studiami. Napój kupiłam w empikowej promocji, wsiadłam w tramwaj, a następnie zorientowałam się, że książka jest już przeczytana. Okazało się, że jest to lektura idealna w takich sytuacjach (i jakoś bardziej mi odpowiadała taka forma, niż tomik z opowiadaniami).
Jeśli lubicie Schmitta to nie muszę Was namawiać do sięgnięcia po Napój miłosny. Jeśli nie znacie (jest możliwe żeby ktoś nie znał Oskara i Pani Róży?) to dajcie szansę. A jeśli nie lubicie, to dajcie nam darzyć go niezrozumiałą dla nas samych, miłością. ;)


Eric Emmanuel Schmitt Napój miłosny, Wydawnictwo Znak, s.139

1 komentarz:

  1. Temat nie bardzo mi leży może inny tytuł mnie zaintersuje.
    http://agnesczytaipisze.blogspot.co.uk/2015/06/savoir-vivre-dla-kazdego.html

    OdpowiedzUsuń