Schmitt należy do moich ulubionych
autorów, mimo że przez wielu nazywany jest lepszym
Coelho, którego swoją drogą nie czytałam (tak, ani jednej książki). Zaczęło
się jeszcze w gimnazjum, kiedy to w szkolnej bibliotece, na półce z polecanymi
książkami, wypatrzyłam Moje Ewangelie,
a pani bibliotekarka dorzuciła mi Dziecko
Noego, mówiąc że jeśli jeszcze nie znam tego autora, powinnam od niej
zacząć. I zrodziła się miłość.
Przez lata zaczęłam
zauważać, że nie do końca odpowiadają mi mocno religijne przesłania zawarte w
książkach Schmitta. Czytałam zbiory opowiadań, z których żadne mi się nie
podobało, inne w których widziałam bardzo nierówny poziom tekstów. A mimo to,
cały czas namiętnie czytam i pragnę skompletować wszystko co wychodzi z pod
jego pióra (Cały czas nie mogę wybaczyć Wydawnictwu Znak, że zmienił szatę
graficzną okładek… dobrze chociaż, że nadal wszystkie są w wersji w grubej
okładce).
Napój miłosny
jest zapisem korespondencji między Luizą i Adamem, z której dowiadujemy się, że
byli kiedyś parą, a wcześniej łączyły ich relacje psychoterapeuta – pacjentka.
Co się stało? Otóż Luiza doszła do wniosku, że nie odpowiada jej związek z
Adamem, zostawiła go i wyjechała z Paryża do Kanady. Jakiś czas po tym,
nawiązują internetową korespondencję, w której zwierzają się sobie z
codzienności, z nowych związków oraz dyskutują na tematy związane m.in. z
psychoanalizą i miłością. Adam uważa, że posiada „napój miłosny” i jest w
stanie rozkochać w sobie każdą kobietą, a Luiza „podsyła” mu koleżankę, na
której Adam chce udowodnić swoją teorię.
Jak łatwo się
domyśleć eksperyment Adama przekształci się w prawdziwe uczucie. Trudniej jest
jednak zgadnąć jak zakończy się cała sytuacja, jak zachowa się Luiza i co o tym
wszystkim pomyśli Lili. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego
obrotu sprawy.
Czytając Napój nie mogłam się pozbyć skojarzenia
z Małymi zbrodniami małżeńskimi.
Schmitt ponownie porusza kwestię tego, czym jest miłość oraz czy można jej
pozwalać na wszystko. Mam wrażenie, że po tej lekturze, nie każdy
odpowiedziałby sobie na te pytania tak samo jak ja. I to jest chyba to, co cały
czas mnie pociąga w utworach Schmitta. To, że każdą książkę mogę czytać kilka
razy i za każdym razem mogę ją odebrać inaczej. Nawet jeśli są to urocze
ramotki i bardziej inteligentna wersja Coelho.
Pozostaje mi jedynie
dodać, że Napój miłosny jest niedługi
i czyta się ekspresem. Książki przeczytałam w tramwaju z Gdańska Głównego do
Oliwy i z powrotem, czyli przez jakieś…50 minut. To był u mnie okres bardzo
intensywnej nauki, kiedy nie miałam czasu na książki nie związane ze studiami. Napój kupiłam w empikowej promocji,
wsiadłam w tramwaj, a następnie zorientowałam się, że książka jest już
przeczytana. Okazało się, że jest to lektura idealna w takich sytuacjach (i
jakoś bardziej mi odpowiadała taka forma, niż tomik z opowiadaniami).
Jeśli lubicie
Schmitta to nie muszę Was namawiać do sięgnięcia po Napój miłosny. Jeśli nie znacie (jest możliwe żeby ktoś nie znał Oskara i Pani Róży?) to dajcie szansę. A
jeśli nie lubicie, to dajcie nam darzyć go niezrozumiałą dla nas samych,
miłością. ;)
Eric Emmanuel Schmitt Napój miłosny, Wydawnictwo Znak, s.139
Temat nie bardzo mi leży może inny tytuł mnie zaintersuje.
OdpowiedzUsuńhttp://agnesczytaipisze.blogspot.co.uk/2015/06/savoir-vivre-dla-kazdego.html