Zastanawiam się, czy jest jeszcze jakiś czytelnik, który
nie zna Flawii de Luce? Tyle o niej czytałam w ostatnim czasie, że w końcu
musiałam sprawdzić czy polubię tę jedenastoletnią fankę chemii zamieszkałą w
Buckshaw.
Flawia
mieszka w starym angielskim dworze wraz z ojcem i dwiema siostrami. Matki
właściwie nie pamięta, gdyż ta zaginęła górach gdy dziewczynka była mała. Jedynym
widocznym znakiem jej niegdysiejszej obecności jest stary rolls-royce stojący
w szopie. Jedną z najważniejszych rozrywek sióstr de Luce jest uprzykrzanie
życia pozostałym. Ojciec, pułkownik de Luce po stracie żony pogrążył się w
swojej filatelistycznej pasji niezbyt przejmując się córkami. I wszystko dalej
toczyłoby się tym trybem, gdyby któregoś dnia nie znaleziono na progu domu
martwego kszyka ze znaczkiem w dziobie. Do tego, wieczorem
pojawił się dziwny rudy mężczyzna, który kłócił się z ojcem, a rano leżał
martwy w ogródku. Policja powoli (i według Flawii, niezbyt udolnie) zabiera się
za śledztwo. A Flawia, posiadając informacje, których nie chce przekazać
śledczemu, podejmuje próbę własnego dochodzenia.
Bradley
dawkuje nam informacje dotyczące zbrodni powoli, tak że bardzo długo ciężko skojarzyć
kto i dlaczego zabił rudego jegomościa w ogrodzie Flawii. Mi udało się jedynie
wywnioskować KTO. Sama historia związana z przeszłością pułkownika wydawała mi
się momentami naciągana i trochę mało prawdopodobna, co wcale nie powodowało,
że mniej chciałam ją poznać.
Sama
Flawia to dziewczynka inteligenta i rezolutna. Wydaje mi się jednak, że jest
trochę zbyt rozgarnięta i wykształcona jak na jedenaście lat. Kiedy sobie
pomyślę czym ja, albo inne znane mi dzieci zajmowały się w tym wieku, jakoś
powątpiewam w to że taka Flawia mogłaby sobie istnieć. Nawet kilkadziesiąt lat temu.
Ostatecznie,
nie jestem jeszcze pewna czy zaprzyjaźnię się z rodziną de Luce. Na pewno
sprawdzę następne tomy zanim wyrobię sobie jakąś bardziej zdecydowaną opinię.
Pocieszający jest fakt, że spotkałam się już gdzieś z podobną rezerwą przy
pierwszej części i zdecydowanym zachwytem przy kolejnych (przepraszam, ale nie
pamiętam u którego z blogerów tak było ;)).
PS. Podobają mi się okładki nowych wydań
tej serii. Jednakże Flawia na okładce ma długie czarne warkocze, takie że
przypomina mi Wendy z Rodziny Adamsów.
A w książce mówi, że włosy ma raczej mysioszare. I w ogóle jakoś jej opis, nie
zgrywa mi się z obrazkiem z okładki, tak że musiałam zmieniać sobie całe
wyobrażenie, które mi okładka zasugerowała…
Alan Bradley Zatrute ciasteczko, Wydawnictwo Vesper, s.365
Oj! Nie znam Flawii, ale mam wielką ochotę poznać :) Apetyczne zdjęcie ;)
OdpowiedzUsuńUroczy kot. :D Książki nie znam, ale brzmi kusząco. :)
OdpowiedzUsuń