środa, 14 stycznia 2015

Michel Schneider „Marilyn. Ostatnie seanse”


Nie będę się wypierać tego, że oglądam sporo filmów i seriali (ah, te zjadacze czasu…). Jakoś tak się złożyło, że w krótkim czasie widziałam film „My week with Marilyn” i „Gentelmen prefer blondes”. Szczególnie po pierwszym z nich miałam wielką ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o Marilyn Monroe.  A że kupiłam kiedyś siostrze na urodziny Marilyn. Ostatnie seanse wybór był dość prosty.
            Przyznam szczerze, że zanim zaczęłam czytać, nie spojrzałam na opis okładkowy i byłam pewna, że trzymam jedną z wielu biografii aktorki. Okazało się, że byłam w błędzie. Tytuł Ostatnie seanse dosłownie wskazuje na zainteresowania autora, czyli na psychoanalityków Marilyn Monroe (szczególnie w ostatnim okresie jej życia).
            Nie było dla mnie zaskoczeniem, że aktorka miała problemy i korzystała z usług psychoanalityków. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z faktu, że była im bezmyślnie posłuszna, że decydowali m.in. o tym w jakich filmach zagra, które ujęcie jest najkorzystniejsze czy nawet jaki dom kupić. Schneider skupiając się na końcówce życia Monroe kładzie nacisk na jej kontakty z ostatnim lekarzem, Ralphem Greensonem.
Nie. Tak naprawdę, co najmniej połowa książki, nie jest o samej Marilyn czy jej problemach, a właśnie o samym Greensonie. Mamy fragmenty dotyczące jego biografii, jego fascynacji Freudem i kontaktów z innymi psychoanalitykami (m.in. córką Freuda, Anną). Od momentu, w którym aktorka umiera, do końca książki zostaje jeszcze ponad 50 stron, w których tylko początkowo jest mowa o tym jak świat reagował na tę śmierć, a dalej opisane jest życie i praca ostatniego lekarza aktorki.
Początkowe nagromadzenie dużej liczby postaci i brak chronologii powodowały, że ciężko czytało mi się tę historię. Nawet kiedy w końcu połapałam się kto jest kim, wydarzenia zaczęły z siebie wynikać i całkiem się wciągnęłam, cały czas denerwowały mnie i rozpraszały wstawki nie do końca na temat.  Do tego autor we wstępie zaznacza, że bazując na autentycznych artykułach, nagraniach, wywiadach i rozmowach manipuluje nimi, np. wykłada w usta słowa innych postaci. Ciężko więc odróżnić co tu jest prawdą, a co jest tylko wymysłem Schneidera.
Cały czas nie wiem po co ta książka powstała…


PS. No i tłumaczenie chyba też nie jest zbyt szczęśliwe. W kilku miejscach, w ogóle nie rozumiałam o co chodzi w zdaniu, a do tego znalazłam taki błąd (bo Johnson była kobietą):

Michel Schneider Marilyn. Ostatnie seanse, Wydawnictwo Znak, s. 380.

3 komentarze:

  1. Ojej! Ja tę książkę kiedyś kupiłam i totalnie o niej zapomniałam. Leży sobie cichutko na półce i w ogóle się nie wychyla! Ale teraz mam dylemat, czy w ogóle ją czytać. Skoro tłumaczenie nieszczęśliwe i sama historia także... to chyba jeszcze trochę poleży i poczeka...

    OdpowiedzUsuń
  2. To już nie pierwsza książka o Marilyn, która jest potencjalnym zawodem - niezbyt dobrze wspominam chociażby przygodę z "biografią" Signoriniego "Marilyn. Żyć i umrzeć z miłości". Tym niemniej zawsze ciekawiło mnie życie aktorki i z chęcią sięgam po każdą książkę jej poświęconą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Signoriniego też chciałam przeczytać! Naprawdę nie ma nic pewnego i godnego uwagi na temat Marilyn Monroe? :(

      Usuń