poniedziałek, 8 grudnia 2014

Yann Martel "Beatrycze i Wergilii"


Książkę Beatrycze i Wergili przeczytałam już kilka dni temu. Zazwyczaj staram się pisać recenzje na bieżąco żeby nic mi nie uleciało, póki jeszcze żyję w świecie danej historii. Ale tym razem mam ogromny problem. Minął już chyba tydzień odkąd męczę (dosłownie) Krainę wódki, ale cały czas nie wiem co napisać o powieści Yann Martela.
            Głównym bohaterem książki uczynił Martel pisarza. Henry, po sukcesie swoich poprzednich książek, postanowił zrobić coś eksperymentalnego – wydać dwustronną książkę o holokauście. Dlaczego dwustronną? Otóż, Henry napisał powieść oraz esej i chciał aby pozostały one w łączności. Niestety, jego pomysł nie spodobał się wydawcy. Pisarz, który poświęcił kilka lat na przygotowanie tej pracy, nie mógł zrozumieć tej decyzji. Razem z żoną, zostawił całe dotychczasowe życie i wyjechał do  bliżej nieokreślonego Wielkiego Miasta, gdzie porzucił pisanie, oddał się nauce gry na flecie i grze w lokalnym teatrze amatorskim. Cały czas jednak otrzymywał listy od czytelników, wśród nich dziwną przesyłkę zawierającą opowiadanie Flauberta, fragment sztuki teatralnej i prośbę o pomoc. Scena dramatu, która trafiła w ręce Henry’ego, przedstawiała dialog Beatrycze i Wergilego (jak się później okazało oślicy i wyjca), którzy rozmawiali o wymarzonej i nieosiągalnej dla nich gruszce. Henry nie wiedząc co zrobić z takim niecodziennym listem, długo zwlekał z odpowiedzią. Ostatecznie odpisał kilka słów pochwalno-zachęcających i postanowił zanieść je pod adres nadawcy, znajdujący się w tym samym mieście. I tak Henry trafia do sklepu wypychacza zwierząt. Zafascynowany tym miejscem, osobą taksydermisty i samą sztuką, zaczyna regularnie odwiedzać to dziwne miejsce.
            Mimo, że bohaterami są zwierzęta, a opowieść jest pełna symboli i niedopowiedzeń (raz większych, raz mniejszych), szybko staje się dla nas jasne, że historia Beatrycze i Wergilego to historia Żydów i holokaustu. Jednym z problemów Henry’ego, było to, jak pisać o holokauście i czy można sobie pozwolić na dowolność formy. To samo pytanie postawił autor Beatrycze i Wergilego, który podjął się napisania tej historii w sposób inny niż dotąd było przyjęte. Osobiście, nie mam wątpliwości, że można i myślę że czas najwyższy aby szoah przestał być tematem ograniczonym do książek wspomnieniowych. Mimo to, jakoś nie do końca rozumiem przesłanie autora, wydaje mi się, że chciał swoją książką osiągnąć coś jeszcze, ale nie wiem co. Nie  wiem też, kim dokładnie był taksydermista, z jednej strony pisał sztukę o zbrodni i stał po stornie ofiar, ale z drugiej zakończenie zmienia rozumienie tej postaci.
            Pomimo trudnego tematu i oryginalnego ujęcia Beatrycze i Wergilego czyta się całkiem płynnie i przyjemnie. Prawie całą powieść przeczytałam w tramwajach i kilka razy tak się wciągnęłam, że mało brakowało żebym przegapiła swój przystanek (nawet, jeśli trudno w to uwierzyć, końcową pętlę). Nie mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć „polecam” lub „nie polecam”. Jest to chyba książka z gatunków tych, które po prostu trzeba przeczytać żeby wyrobić sobie JAKIEŚ zdanie.


PS. Kto z Was znał słowo „taksydermista” i jego znaczenie, zanim je tu zobaczył? ;)

Yann Martel Beatrycze i Wergili, Wydawnictwo Albatros, s.240

6 komentarzy:

  1. Słowo taksydermista znam :) Autora także, ale tej książki nie czytałam. Już z opisu na okładce wydawała mi się jakaś "dziwna".

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, jak czytałam to pod ławką na wykładach :P Dobra książka. Chyba do niej wrócę kiedyś :) P.S. "Krainę wódki" męczyłam na długo zanim Mo Yan dostał Nobla. I nie zmęczyłam. Dobrze, że kupiłam po taniości, to chociaż mi nie szkoda pieniędzy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja "Krainę wódki" mam z biblioteki. Pierwsze 100 stron to była mordęga straszna, później są lepsze i gorsze momenty, ale nawet da się czytać. Chocia myślę, że ta historia jako klasyczny kryminał byłaby dużo fajniejsza.

      Usuń
  3. Znam to słowo dzięki Bates Motel :) Okładka jest tak świetna, że aż mam ochotę sięgnąć po tą książkę. No i oczywiście tematyka - bardzo "moja". Zapiszę ją sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też skusiła okładka zerkająca z bibliotecznej półki, bo miałam w pamięci tylko "Życie Pi" (jeszcze nie czytałam i nie oglądałam).

      Usuń
  4. "Życie Pi"czytałam parę lat temu, ale nie przypadło mi do gustu :/
    Drugastronaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń