Jak dzisiaj pamiętam powszechne zachwyty nad Dziedzictwem, dlatego jestem w szoku, że
ta książka miała swoją premierę w 2012 roku! Lubię powieści o starych
posiadłościach, które mają swoją tajemnicę, więc od razu wiedziałam, że muszę
ją przeczytać. Tym bardziej, że wszystkie recenzje zapowiadały, że zagadka
Storton Manor jest jedną z tych, których nie da się samemu rozwiązać. Pomyślałam
więc, że będzie to dobra książka żeby rozkręcić się czytelniczo i zabrałam ją w
styczniową podróż do Torunia.
Akcja powieści rozgrywa się naprzemiennie na dwóch
płaszczyznach czasowych. Współczesna, opowiada o dwóch siostrach, które
otrzymały w spadku po babce wiejską posiadłość. Aby dom pozostał w ich rękach,
Erica i Beth musiałyby w nim zamieszkać. Storton Manor budzi jednak w siostrach
nienajlepsze wspomnienia, to tam ponad dwadzieścia lat temu zaginął ich kuzyn
Henry. Siostry postanawiają więc sprzedać posiadłość. W czasie porządków Erica
przypomina sobie wakacje, które tu spędzała. W jej głowie pojawia się niejasne
uczucie, że ona, jej siostra i Dinny, przyjaciel z dzieciństwa, wiedzą o
zaginięciu Henry’ego więcej niż powiedzieli dorosłym. Erica zaczyna więc
drążyć, wypytywać Beth, szukać rodzinnych pamiątek, spotyka też Dinny’ego. Z
jednej strony chce odzyskać utracone wspomnienia, z drugiej myśli, że pomoże to
Beth, która od tego tragicznego lata, coraz bardziej zamykała się w sobie i od
wielu lat cierpi na depresję. Włącza się też w niej zwykła ciekawość, kiedy
odnajduje zdjęcie swojej prababki z nieznajomych dzieckiem.
Druga część przenosi nad do Nowego Jorku początku XX
wieku. Poznajemy tu młodziutką Caroline, która postanawia wbrew woli swojej
ciotki wyjść za mąż za Corina i razem z nim wyjechać na zachód. Corin jest
bowiem farmerem, hodowcą bydła, „kowbojem z dzikiego zachodu”. Śledzimy więc
losy wydelikatnionego dziewczęcia, które porzuca luksusy miasta i udaje się w
długą podróż, po to by zamieszkać w malutkiej, odciętej od świata chatce gdzie
za najbliższych sąsiadów ma Indian.
Wyrwana ze swojej nowojorskiej bańki Caroline nie radzi
sobie, jako żona farmera. Nie chce porzucić gorsetów i eleganckiego uczesania,
nie umie się zachować wśród samych mężczyzn, ma ataki paniki, boi się Indian, a
gotowanie nie jest jej najmocniejszą stroną. Mimo tego, że bywała nieznośna,
byłam w stanie ją zrozumieć i chciałam czytać dalej żeby sprawdzić czy w końcu
dostosowała się do nowego życia i co sprawiło, że los rzucił ją w końcu do
Anglii. Współcześni bohaterowie działali mi z kolei na nerwy. Rozhisteryzowana
Beth, która z nikim nie chce rozmawiać i obraża się o każdą pierdołę, i
ciekawska Erica, która nieraz zachowuje się jakby nadal miała 8 lat. Wśród nich
najlepiej napisaną postacią jest Dinny, ale chyba tylko dlatego, że jego postać
jest owiana nutką tajemnicy. Dziwaczny jest też wątek romansowy między tą
trójką.
W trakcie lektury nietrudno było odgadnąć, co łączy
Caroline z Ericą i Beth, dość szybko wyjaśnia to też autorka. Nie trzeba dużo
kombinować, żeby rozgryźć skąd się wzięło dziecko na zdjęciu, chociaż jego
dalsze losy nie są już takie oczywiste. Ze wszystkich zagadek najbardziej
zaskakujące było wyjaśnienie zniknięcia Henry’ego. Naprawdę, to jest coś czego
nikt się nie spodziewa. A mimo to, z dużo większym zainteresowaniem śledziłam
losy Caroline, niż śledztwo Ericy.
I tak mam mały dysonans jeżeli chodzi o te dwie części.
Fabularnie ciekawsza była dla mnie część historyczna, jeżeli chodzi o tajemnicę
wygrała współczesna. Nie była to powieść, którą połknęłam, dla której rzucałam
inną robotę. W wolnej chwili czytało się natomiast całkiem przyjemnie. Książka
spodoba się przede wszystkim fanom historii z tajemnicą rodzinną w tle, a dla
nich chyba nie trzeba więcej zachęty.
Katherine Webb Dziedzictwo, Wydawnictwo Insignis, s.512
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz