Przeglądałam
sobie zaległości, które mam do opisania na blogu i za głowę się złapałam. 6
książek, z czego dwie jeszcze zeszłoroczne! No to nie pozostaje mi nic innego
jak wziąć się do roboty i chociaż o tych dwóch napisać. Na pierwszy ogień
pójdzie bardzo dziwny tytuł.
Nie
widziałam filmu Dziewczyna z lilią,
ale to o nim usłyszałam najpierw. Pamiętam nawet, że zdziwiłam się jak
zobaczyłam, że został nakręcony na podstawie książki. Jeszcze bardziej
zdziwiłam się, kiedy sprawdziłam, że Piana
dni (czy też raczej Piana złudzeń)
została po raz pierwszy wydana w… 1947 roku.
Wyobraźcie
sobie świat, w którym posiadanie w rodzinie matematyka czy, tfu, filozofa jest
faktem niewygodnym i skrzętnie ukrywanym. Świat, w którym myszy w domu są
objawem dobrodziejstwa, a lufy dział rosną w ogrodzie (i to też, tylko wtedy,
kiedy mają dostarczoną odpowiednią ilość ciepła ludzkiego). W takim świecie
żyją nasi bohaterowie. Colin, bogaty wynalazca, który bardzo chce znaleźć
miłość. Chick, jego uboższy przyjaciel, którego największą miłością jest pisarz
Jean-Sol Partre. Aliza, narzeczona Chicka. Mikołaj, kucharz Colina. I ona.
Chloe. Ta wyczekana, wielka miłość Colina.
Ciężko
powiedzieć coś krótko i jasno o fabule, ale postaram się. Chick wszystkie
pieniądze przeznacza na swoją pasję – zbieranie dzieł Partre’a, więc nie ma
nawet grosza na ślub z Alizą. Colin daje parze pieniądze na wesele, ale Chick
przepuszcza je na rękopisy. Z kolei kiedy Colin zakochuje się w Chloe,
wyprawiają huczny ślub i jadą w podróż poślubną, podczas której Chloe choruje –
w jej płucach wyrasta lila wodna, nenufar. Colin robi wszystko by wyleczyć
żonę, przeznacza na to cały swój majątek, a na koniec idzie nawet do pracy(!).
A wszystko to podane w dziwnej, surrealistycznej otoczce.
Nie
da się ukryć, że nie jest to typowa książka o miłości. Nie jest to też powieść,
którą czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. Na dwustusiedemdziesięciu stronach
dostajemy przeraźliwie smutną i kończącą się tragicznie historię, która mimo
konwencji, w której jest napisana nie daje nam powodów do śmiechu.
I
teraz coś, co smuci mnie, prawie tak jak historia Colina i Chloe – mimo, że doceniam
pomysł i historię, to nie jest to moja konwencja. Powiedziałabym wręcz, że była
ona dla mnie trudna do przełknięcia. Nie czytałam dzieł innych surrealistów,
ale chyba wolę pooglądać obrazy Dalego, niż zagłębiać się w świat wykreowany
przez wyobraźnię pisarzy tego nurtu. Mimo dużej dozy romantyzmu i
idealistycznego patrzenia na świat, którą mam w sobie, jestem chyba zbyt wielką
realistką, aby taka proza do mnie przemówiła. Smuci mnie to, bo myślę, że coś
tracę nie czując tego. Ale co zrobić.
Boris Vian Piana
dni, Wydawnictwo W.A.B., s. 269