To
nie są moje wielbłądy to jedna z tych
książek, które chciałam przeczytać ze względu na okładkę. No bo spójrzcie na
nią! Chyba nikt nie zaprzeczy, że jest genialnie zaprojektowana. A do tego ten
tytuł! Co mają wspólnego wielbłądy i moda PRL’u? Te dwie rzeczy w połączeniu w tematem nadały książce
Boćkowskiej status „must read”.
Wielbłądy
to książka, która opowiada zarówno o modzie projektowanej, przemyślanej i
prezentowanej na pokazach (tak, w PRL organizowano pokazy mody), jak i o takiej
ulicznej, będącej dziełem przypadku i umiejętności krawieckich.
Aleksandra Boćkowska przybliża nam sylwetki
marek i osób, które za nimi stały. Jadwiga Grabowska, Barbara Hoff, Jerzy
Antkowiak czy Grażyna Hase to nazwiska, które towarzyszą nam przez całą
lekturę. Firmy, które reprezentowali były znane, także za granicą, ale to nie
uchroniło ich przed problemami z dostępem do tkanin czy realizacją projektów.
No i przede wszystkim, ich ubrania nie były dostępne dla każdego. Przeciętny
Polak, który chciał wyglądać modnie i kolorowo musiał radzić sobie sam. Jeśli
umiał szyć (lub znał kogoś, kto umie) to na ratunek przychodziły niemieckie
Burdy. A jeżeli nie umiał to trzeba było chodzić „na ciuchy” czy targowiska, na
których sprzedawano rzeczy z paczek.
Moda okresu PRL’u kojarzyła mi się do tej
pory jedynie z wielkim muralem firmy Truso, który pamiętam z dzieciństwa (był
piękny i nowoczesny, niestety blok, na którym się znajdował został wyburzony),
dlatego początkowo było mi trudno połapać się w nazwiskach i markach, które
opisuje Boćkowska, tym bardziej że trochę skacze z tematu na temat. Kiedy już
połapałam się kto jest kim, z przyjemnością czytałam Wielbłądy. Autorka nie opisuje suchej historii, korzysta z
anegdotek, zarówno tych już gdzieś spisanych, ale także tych zasłyszanych. Są
tutaj historie, które mogłyby się wydarzyć nawet dzisiaj, są takie, które
idealnie przedstawiają absurdy, które mogły mieć miejsce jedynie w ówczesnej
Polsce.
Żeby nie było zbyt kolorowo muszę się jednak
przyczepić do jednej rzeczy. Jak na książkę o modzie to strasznie mało jest w
niej zdjęć! Ciężko mi uwierzyć, że nie zachowało się więcej fotografii z
pokazów mody i z ulicy, które mogłyby ilustrować ten tekst. Co więcej,
Boćkowska pisze o ubraniach, które współcześnie oglądała w magazynach muzeów
czy w garażu u jednego z projektantów. Dlaczego nie zdjęć współczesnych? Może
się czepiam, ale cholernie brak mi było większej ilości obrazków!
Jeśli ktoś ma już jakąś podstawową wiedzę o
modzie w PRL’u i szuka bardzo suchej, informacyjnej książki, to niech nie idzie
tą drogą. To nie są moje wielbłądy są
dla osób, które dopiero chcą poznać ogólną historię w przystępny sposób, okraszoną
anegdotkami. Dla takich osób będzie to książka idealna.
Aleksandra Boćkowska To nie są moje wielbłądy, Czarne, s.
245.