czwartek, 25 grudnia 2014
wtorek, 23 grudnia 2014
Mo Yan "Kraina wódki"
Są takie książki, które bardzo chce
się przeczytać, potem odkłada się je na później, a kiedy już trafią w nasze
ręce ciężko się z nimi uporać. Taką książka była dla mnie Kraina wódki. Kiedy Mo Yan dostał w 2012 roku Nagrodę Nobla i
wywołało to ogromne kontrowersje, przejrzałam sobie tytuły jego powieści,
poczytałam opisy i wybrałam te, które chcę przeczytać. W Krainie wódki zainteresował mnie wątek kanibalistyczny, ale mimo że
wielokrotnie oglądałam ją w księgarni z tanią książką, nie mogłam się na nią
zdecydować. Aż w końcu trafiłam na nią w bibliotece i stwierdziłam, że chyba
czas najwyższy zmierzyć się z prozą chińskiego noblisty.
Książka
składa się z trzech przeplatających się części: fabularnej – powieści pisanej
przez książkowego Mo Yana, korespondencji tegoż pisarza z Li Yidou i opowiadań
pisanych przez tego ostatniego. W części fabularnej głównym bohaterem jest
śledczy Ding Gouer jest, który trafił do Alkoholandii aby przeprowadzić
dochodzenie w sprawie domniemanych aktów kanibalistycznych, a dokładnie
zjadaniu mały dzieci. Historię policjanta uzupełniają fabularnie opowiadania
pisane przez doktoranta alkohologii na Uniwersytecie Gorzelnictwa (można
przyjąć, że były one inspiracją dla książkowego Mo Yana, piszącego książkę o
Alkoholandii).
Kraina wódki jest, moim zdaniem, książką
strasznie nierówną. Czytania nie ułatwia fakt, przeplatania się różnych
gatunków literackich. Ledwo udało mi się wciągnąć w historię Ding Gouera, a
jego rozdział się skończył i pojawiła się część epistolarna, zakończonz opowiadaniem
brzmiącym jak pijacki bełkot. Nagle znów wracam do naszego śledczego, który
zdążył się upić i teraz jego historia jest bełkotem, przez co z ulgą przyjęłam
kolejny listowny przerywnik i całkiem ciekawe opowiadanie. I znowu, ledwo
zainteresowała mnie historia chłopca przeznaczonego na sprzedaż, kiedy musiałam
wrócić do bełkotu dotyczącego śledztwa. W połowie książki sytuacja ponownie się
odwraca - historia śledczego nabiera tempa, a opowiadania Li Yidou robią się
coraz trudniejsze do zniesienia. Wszystko po to aby w ostatniej części całość
stała się bezsensowną paplaniną (rozdział czwarty tej części jest jednym
zdaniem ciągnącym się przez pięć stron bez żadnych znaków przystankowych). Ostatecznie,
wątek śledztwa Ding Gouera całkowicie rozmył się wśród historyjek o alkoholowej
krainie i pijackich wizji różnych postaci.
Chciałabym też
zwrócić uwagę, że mimo iż Mo Yan jest zdeklarowanym komunistą (m.in. to
wzbudzało kontrowersje po ogłoszeniu werdyktu Akademii Szwedzkiej) nie czułam
tego czytając Krainę wódki.
Oczywiście pojawiają się postacie członków partii czy krytyka kapitalizmu, ale
dla mnie były to cechy związane z Chinami jako miejscem akcji, a nie nachalną
propagandą. Trzeba też zauważyć, że książka nie została dopuszczona do
publikacji przez chińską cenzurę i pierwsze wydanie ukazało się na Tajwanie.
Ciężko
jednoznacznie ocenić powieść, która fragmentami potrafi tak wciągnąć, że nie
zauważałam jak szybko upływał czas, a w innych miejscach doprowadzała mnie do
desperackiego aktu rzucania książki w kąt lub pobieżnego przebiegania wzrokiem
kilku (a nawet kilkunastu) stron. Kraina wódki
jest klasyfikowana (przynajmniej w mojej bibliotece) jako powieść
obyczajowa. Chciałabym przeczytać typowy kryminał, który opierałby się na
pomyśle Mo Yana ponieważ wydaje mi się, że ta historia dużo lepiej
oddziaływałaby w takim wydaniu.
Mo Yan Kraina
wódki, Wydawnictwo W.A.B., s.488
poniedziałek, 8 grudnia 2014
Yann Martel "Beatrycze i Wergilii"
Książkę Beatrycze i Wergili przeczytałam już kilka dni temu. Zazwyczaj
staram się pisać recenzje na bieżąco żeby nic mi nie uleciało, póki jeszcze
żyję w świecie danej historii. Ale tym razem mam ogromny problem. Minął już chyba
tydzień odkąd męczę (dosłownie) Krainę wódki,
ale cały czas nie wiem co napisać o powieści Yann Martela.
Głównym
bohaterem książki uczynił Martel pisarza. Henry, po sukcesie swoich poprzednich
książek, postanowił zrobić coś eksperymentalnego – wydać dwustronną książkę o
holokauście. Dlaczego dwustronną? Otóż, Henry napisał powieść oraz esej i chciał
aby pozostały one w łączności. Niestety, jego pomysł nie spodobał się wydawcy.
Pisarz, który poświęcił kilka lat na przygotowanie tej pracy, nie mógł
zrozumieć tej decyzji. Razem z żoną, zostawił całe dotychczasowe życie i wyjechał
do bliżej nieokreślonego Wielkiego
Miasta, gdzie porzucił pisanie, oddał się nauce gry na flecie i grze w lokalnym
teatrze amatorskim. Cały czas jednak otrzymywał listy od czytelników, wśród
nich dziwną przesyłkę zawierającą opowiadanie Flauberta, fragment sztuki
teatralnej i prośbę o pomoc. Scena dramatu, która trafiła w ręce Henry’ego,
przedstawiała dialog Beatrycze i Wergilego (jak się później okazało oślicy i
wyjca), którzy rozmawiali o wymarzonej i nieosiągalnej dla nich gruszce. Henry
nie wiedząc co zrobić z takim niecodziennym listem, długo zwlekał z odpowiedzią.
Ostatecznie odpisał kilka słów pochwalno-zachęcających i postanowił zanieść je
pod adres nadawcy, znajdujący się w tym samym mieście. I tak Henry trafia do
sklepu wypychacza zwierząt. Zafascynowany tym miejscem, osobą taksydermisty i samą
sztuką, zaczyna regularnie odwiedzać to dziwne miejsce.
Mimo,
że bohaterami są zwierzęta, a opowieść jest pełna symboli i niedopowiedzeń (raz
większych, raz mniejszych), szybko staje się dla nas jasne, że historia
Beatrycze i Wergilego to historia Żydów i holokaustu. Jednym z problemów Henry’ego,
było to, jak pisać o holokauście i czy można sobie pozwolić na dowolność formy.
To samo pytanie postawił autor Beatrycze
i Wergilego, który podjął się napisania tej historii w sposób inny niż
dotąd było przyjęte. Osobiście, nie mam wątpliwości, że można i myślę że czas
najwyższy aby szoah przestał być tematem ograniczonym do książek
wspomnieniowych. Mimo to, jakoś nie do końca rozumiem przesłanie autora, wydaje
mi się, że chciał swoją książką osiągnąć coś jeszcze, ale nie wiem co. Nie wiem też, kim dokładnie był taksydermista, z
jednej strony pisał sztukę o zbrodni i stał po stornie ofiar, ale z drugiej
zakończenie zmienia rozumienie tej postaci.
Pomimo
trudnego tematu i oryginalnego ujęcia Beatrycze
i Wergilego czyta się całkiem płynnie i przyjemnie. Prawie całą powieść
przeczytałam w tramwajach i kilka razy tak się wciągnęłam, że mało brakowało
żebym przegapiła swój przystanek (nawet, jeśli trudno w to uwierzyć, końcową
pętlę). Nie mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć „polecam” lub „nie
polecam”. Jest to chyba książka z gatunków tych, które po prostu trzeba
przeczytać żeby wyrobić sobie JAKIEŚ zdanie.
PS.
Kto z Was znał słowo „taksydermista” i jego znaczenie, zanim je tu zobaczył? ;)
Yann Martel Beatrycze
i Wergili, Wydawnictwo Albatros, s.240
Subskrybuj:
Posty (Atom)