poniedziałek, 30 listopada 2015

O co prosić Mikołaja? czyli zapowiedzi grudnia

Jak chyba każdy lubię dostawać prezenty. Zawsze mam w głowie milion pomysłów rzeczy, które chciałabym dostać. Podobnie jest z kupowaniem prezentów dla innych – zazwyczaj mam tyle pomysłów, że nie mogę się zdecydować, w którą pójść stronę. Jest jedna kierunek, który jest zawsze dobry – księgarnia. Co prawda oferta nowości wydawniczych jest w grudniu dość uboga, ale popatrzmy, co też Mikołaj może nam dobrego w grudniu przynieść.




Zacznę od książki, na którą czekam odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach. Zofia Stryjeńska jest postacią strasznie fascynującą. Bardzo charakterna, bohaterka wielu skandali. Swego czasu strasznie modna, odniosła ogromny sukces, by popaść w schemat i zapomnienie. Idealna bohaterka dla biografistów. Już się nie mogę doczekać!

Bertrand Meyer-Stabley Mężczyźni, którzy wstrząsnęli światem mody, Rebis


 Kolejna książka z biografiami. Nie ma bowiem nic ciekawszego niż prawdziwe historie innych ludzi. Tutaj dość współcześnie, historie projektantów, którzy najbardziej wpłynęli na świat mody. Pewnie jeśli ktoś się interesuje modą, nie będzie to dla niego nic zaskakującego, ja jednak mam tutaj duże braki.



Nie czytałam żadnej książki Pamuka, ale każda z nich wydaje mi się jakaś magiczna. Mam wrażanie, że ta, szczególnie dzisiaj, jest niezwykle aktualna. Może dzięki temu wznowieniu skuszę się w końcu na coś spod pióra tureckiego pisarza?




Wszystko, co lśni cały czas stoi na półce i czeka na swoją kolej. Czytałam o niej tyle skrajnych opinii, że cały czas nie mogę się do niej zabrać. Tym bardziej, że poławiacze złota kojarzą mi się z Dzikim Zachodem i westernami, a nie są to moje klimaty. W przypadku debiutu Catton współczesne realia przemawiają na jej korzyść. Może jeśli zacznę od debiutu, zobaczę jak autorka się rozwinęła i lepiej doecenię Wszystko, co lśni?

I to by było na tyle z nowości. Pamiętajcie jednak, że nie tylko premierami księgarnie stoją! ;)

piątek, 27 listopada 2015

Nowy cykl na blogu: Wywody booki na temat sztuki

Nietrudno zauważyć, że jak tylko zaczyna się rok akademicki to moja działalność blogowa przymiera. Jesienią i zimą czytam dużo mniej nie tylko ze względu na przytłaczające mnie życie, ale także, dlatego, że jestem człowiekiem-niedźwiedziem. Najchętniej zawinęłabym się w kołdrę i przespała tę część roku. Od listopada nie jestem w stanie długo czytać, ponieważ najzwyczajniej w świecie zasypiam nad książką. Między innymi, dlatego, od jakiegoś czasu, chodzi za mną poszerzenie tematyki bloga.
Do znudzenia powtarzam, że jestem studentką historii sztuki. Przyznam szczerze, nie od razu czułam, że to jest mój kierunek. Jednak im dalej w las, tym bardziej wiem, że wybór takich studiów nie był błędem (no dobra, ciężko po tym znaleźć pracę w zawodzie, ale nie o tym teraz). Są to studia niezwykle rozwijające, które mimo narzekań sprawiają mi wiele frajdy i moim marzeniem jest praca w zawodzie.
I tak, kiedy zastanawiałam się, o czym mogę jeszcze pisać na blogu (nie ukrywajmy, trzeba, chociaż trochę wiedzieć, o czym się pisze) pomyślałam, że wykorzystam mój historyczno-sztuczny i przewodnicki background, aby pisać mini-„recenzje” wystaw. Tym samym zapraszam na nowy cykl:


Oczywiście, powstają profesjonalne recenzje wystaw, ale nie ukrywajmy, pisane hermetycznym językiem kierowane są raczej do wąskiej grupy czytelników. A gdzie ma szukać informacji przeciętny Kowalski, który żyje w świecie Internetu? Szczerze mówiąc, nie przychodzi mi do głowy żaden blog czy portal, który podejmowałby podobne tematy w sposób dostępny dla każdego. Wydaje mi się, że jest to nisza, która cały czas czeka na wypełnienie.
Od razu muszę zaznaczyć, że nie chcę mówić o jakości dzieł prezentowanych na wystawach. Mimo, że mam już za sobą ponad 4 lata studiów historyczno-artystycznych i niejedno muzeum w życiu zwiedziłam, nie czuję się na siłach by podjąć się takiego zadania. Moje zainteresowania zawsze skupiały się na architekturze, a moje postrzeganie obrazów jest dalekie od profesjonalizmu i opiera się na stwierdzeniu „ładne”/„brzydkie” (przy czym to, co mi się podoba jest często uważane za brzydkie, kiczowate i przesłodzone – patrz francuskie rokoko czy akademicy tacy jak Henryk Siemiradzki czy Alma Tadema).
O czym więc będę pisać? Mówiąc w skrócie, chcę skupić się na ogólnym odbiorze danej wystawy. Jest kilka elementów, na które zawsze zwracam uwagę i znacząco wpływają one na przyjemność oglądania ekspozycji, a być może są trudne do uchwycenia dla mniej obytego odbiorcy. Będę zwracać uwagę na aspekty organizacyjne, które są widoczne dla przeciętnego widza, na sposób ekspozycji i oświetlenia, obsługę, gadżety związane z wystawą, reklamę na mieście itp.
Oczywistością jest to, że będzie to cykl nieregularny, a z racji mojego miejsca zamieszkania, będzie poświęcony przede wszystkim wystawom trójmiejskim. Mam jednak nadzieję, że uda mi się od czasu do czasu napisać coś o wydarzeniach innych miast.

No to co? Nie pozostaje mi nic innego, jak prosić o wyrozumiałość, zaglądanie do postów z nowego cyklu i wyrażanie swojej opinii o opisywanej wystawie. A pierwszą wystawą, nad którą się trochę popastwię będzie nowa czasówka z Muzeum Narodowego w Gdańsku. Ale o tym w następnym poście ;)

niedziela, 15 listopada 2015

Remigiusz Paul "Eros"


Jakiś czas temu dotarłam do tego etapu w moim książkowym życiu, w którym zrozumiałam, że nie muszę mieć na półce każdej książki, którą chcę przeczytać. W końcu mało prawdopodobne, że dorobię się kiedyś pokoju-biblioteki, miejsce drastycznie się kurczy, a na 32m2 ciężko zmieścić więcej niż jeden regał (chociaż P. udowodnił, że da się ;)). Mimo to, mam trochę tytułów kupionych pod wpływem impulsu tylko, dlatego, że były dostępne za grosze w koszu z tanią książką. Niestety, czasami okazuje się, że tam powinny zostać. Eros Remigiusza Paula jest jedną z takich książek. Kupiony sto lat temu, odstał swoje na półce, a teraz żałuję każdej minuty, którą straciłam na lekturę.
Bohaterem Erosa jest Dawid Zucker , Amerykanin o niemieckich korzeniach, profesor (neuro?)biologii, który wybiera się do Berlina na konferencję naukową. Dawid postanawia polecieć do Berlina wcześniej żeby „zaszaleć”. Bohater zamierza też wybrać się do dzielnicy, w której mieszkali niegdyś jego rodzice żeby zrobić dla niech zdjęcia. I tak poznaje Julie, która przez przypadek mieszka w przedwojennym mieszkaniu jego matki. Dziewczyna jest oczywiście niezwykle piękna, a dodatkowo okazuje się, że prowadzi terapie rozmową, co niezwykle fascynuje naszego bohatera. Dawid postanawia, więc udawać kogoś innego i umówić się z Julie na seans terapeutyczny.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. Od momentu, kiedy Dawid zjawia się u Julie do końca książki otrzymujemy filozoficzny bełkot, który ma nam udowodnić, że każdy jest na swój sposób mądry i niezwykły, bo nie sposób posiąść wiedzy całego świata, a w ogóle to Bóg istnieje i jest najlepszy i najmądrzejszy. Filozoficzne wywody Julie przerywane są wewnętrznymi monologami Dawida, który na zmianę myśli o tym jak zajrzeć jej głębiej w dekolt i o tym, jaką jest głupiutką dziewuszką.
No i jeszcze scenę finałowa, z której wynika, że mężczyźni są głupkami, którzy myślą tylko o seksie, więc żeby przekazać im jakąś „wyższą prawdę” trzeba im postawić na drodze piękną dziewczynę, bo tylko jej posłuchają. Ah, przepraszam! Ewentualnie można wykorzystać wyimaginowanego brata bliźniaka. W końcu każdy facet musi mieć takiego, żeby, z kim porozmawiać, napić się alkoholu i polać po mordach.
Żeby to jeszcze było dobrze napisane, ale nie! Język potoczny, który w ogóle nie pasował do kontekstu i postaci, przemieszany z językiem naukowym i bełkotem filozoficzno-religijnym. Zdania skonstruowane tak, że musiałam je czytać po kilka razy żeby zrozumieć, co autor miał na myśli. 226 stron męki.
Serio, dawno nie czytałam takiego gniota. Nie pamiętam, co mnie podkusiło, żeby kupić tę książkę, ale podejrzewam, że fakt, iż autor pochodzi z mojego rodzinnego Elbląga. Jeśli miłe Wam jest Wasze zdrowie psychiczne omijajcie Erosa szerokim łukiem.
PS. Macie jakieś pomysły, co zrobić z taką książką żeby nie zalegała na półce? Pomyślałam o oddaniu jej do jakiejś biblioteki, wymianie, postawieniu na półce bookcrossingowej, ale z drugiej strony nie mam serca skazywać kogoś na tę lekturę…


Remigiusz Paul Eros, Czytelnik

środa, 11 listopada 2015

Filip Springer "13 pięter"


O tym, jakie mam zaległości w pisaniu może świadczyć fakt, że 13 pięter kupiłam i przeczytałam w trakcie trwania Literackiego Sopotu. Możesz planować, że przeczytasz i opiszesz coś zaraz po premierze, a potem remont, przeprowadzka, studia, praca, choroba i zanim się obejrzysz jest połowa listopada, a książka leży i czeka od kilku miesięcy…
            O Filipie Springerze usłyszałam przy okazji wydania Źle urodzonych. Mimo, że były to reportaże, które dotyczyły architektury nowoczesnej, będącej poza kręgiem moich bezpośrednich zainteresowań, wiedziałam, że MUSZĘ ją przeczytać (a nawet mieć na półce). A potem nagle okazało się, że ten Springer to geniusz jakiś, wszyscy go czytają, wszyscy wykrzykują zachwyty, a ja mam w plecy już nie jedną, a cztery książki jego autorstwa. Dlatego kiedy ukazała się zapowiedź 13 pięter postanowiłam, że kupuję i czytam od razu.
            13 pięter dzieli się na dwie części. Część pierwsza, historyczna, przedstawia sytuację mieszkaniową Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym. Springer stara się pokazać, że okres ten nie był taki cudowny, jak nam się zazwyczaj przedstawia. Zapominamy, że po odzyskaniu niepodległości wielu mieszkańców prowincji zjechało do Warszawy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia, a kończyli na bruku. Arystokracja i inteligencja, stanowiła jedynie 2% mieszkańców stolicy, jednak to oni są bohaterami większości przekazów dotyczących tego okresu. Dlatego Springer pisze o tych pozostałych, 98%. Pisze o schroniskach dla bezdomnych, barakach i jamach wykopanych w nasypach kolejowych. A potem pisze o ludziach, którzy widzieli ten problem, więc założyli jedną z pierwszych spółdzielni mieszkaniowych dla robotników. I to właśnie Stanisław Tołpiński, Teodor Toeplitz i Warszawska Spółdzielniach Mieszkaniowa są głównymi bohaterami tej części.
W części drugiej przedstawionych jest kilkanaście współczesnych historii ludzi, którzy mieli jakieś „przygody” w związku ze swoją sytuacją mieszkaniową. Mamy tu rodzinę, która mieszka w garażu, bo przeliczyła się ze swoimi możliwościami finansowymi, starszych ludzi wyrzucanych z domu przez czyścicieli kamienic czy przedstawicieli „frankowiczów”. Są tu historie smutne, wywołujące niedowierzanie i zdenerwowanie, zapadające w pamięć.
Nie będę ukrywać, że bardziej zainteresowała mnie część współczesna. Historia Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, mimo że była potrzebna, bo dobrze pokazuje, że przez te 100 lat prawie nic się nie zmieniło i wciąż mamy takie same problemy, momentami mnie nużyła i przytłaczała ilością nazwisk, dat i liczb. Z kolei w drugiej części, każdy znajdzie historię, którą mniej lub bardziej będzie mógł porównać do swojej sytuacji. Bo kto nie wynajmował nigdy mieszkania? Ja sama czytałam tę książkę w momencie, w którym czekaliśmy na odbiór własnego mieszkania, dlatego szczególnie zapadła mi w głowie historia o upadłym deweloperze.
Springer ma lekkie pióro, więc, mimo że 13 pięter dotyczy ciężkiego tematu, czyta się je szybko i „łatwo wchodzi”. Nie znaczy to, że lektura nie pobudza do refleksji. Dzisiaj posiadanie miejsca do mieszkania jest przywilejem, a tak nie powinno być. Dlatego trzeba czytać 13 pięter i trzeba je podsuwać ludziom młodym, którzy kiedyś zajmą się polityką. To w nich jest nadzieja, że kiedyś możliwość wynajęcia ładnego mieszkania, w którym można żyć „jak u siebie” lub kupno własnego lokum na porządnych warunkach stanie się naszym prawem.


            PS. Swoją drogą, jest to kolejna książka, na którą zwróciłabym uwagę nie znając autora i treści, ale ze względu na okładkę. Widać, że polskie wydawnictwa coraz częściej stawiają na ładne i dobrze zaprojektowane okładki, które przyciągną oko potencjalnego czytelnika, co bardzo cieszy.

Filip Springer 13 pięter, Wydawnictwo Czarne