Strony

sobota, 31 października 2015

Na co wydać pieniądze czyli zapowiedzi listopada

Zapowiedzi październikowych nie było bo pół sierpnia i caaaaały wrzesień miałam na głowie remont i przeprowadzkę (szóstą w ciągu 4 lat, zrozumcie ;)). Ale kryzys zażegnany, książki, które od roku stały w kartonach w piwnicy wróciły na półki, a zapowiedzi znowu pojawiają się na blogu. No dobra, to dość gadania, sprawdźmy co wydawnictwa nam oferują na jeden z najbardziej ponurych miesięcy roku, który zamierzam spędzić zawinięta w kocyk czytając książki (no dobra, może poudaję trochę, że piszę magisterkę...).







Zacznę od czegoś co nie jest premierą sensu stricto, ale ta zapowiedź sprawiła mi najwięcej radości. Kolejne książki z serii Angielski ogród na pewno znajdą swoje miejsce w moich zbiorach. Poczekam jednak na tę troszkę tańszą wersję żeby pasowały mi do pozostałych, które kupiłam w Biedronce (wersję wypasioną będę kupować siostrze ;)). Szczególnie myśląc o Jane Eyre w tym wydaniu jaram się jak Thornfield  :D




Uwielbiam Jacka Dehnela. Od jakiegoś czasu śledzę jego wypowiedzi na Facebook'u, czytam wywiady, oglądam zdjęcia i darzę go coraz większą sympatią jako człowieka, bo twórczości Dehnela właściwie nie znam. Dlatego Dziennik roku chrystusowego jest dla mnie jedną z ważniejszych premier listopada.





Schmitt należy do moich ulubionych autorów. Mimo, że mam wrażenie iż coraz bardziej się coelhyzuje, to z sentymentu jestem mu wierna i każda nowość, który wyjdzie spod jego ręki musi się znaleźć na mojej półce (i to koniecznie w grubej okładce, chociaż nadal nie mogę wybaczyć Wydawnictwu Znak zmiany szaty graficznej). 



Kiedy przeczytałam pierwsze zdanie opisu na stronie wydawnictwa pomyślałam "o nie, tylko nie to". Trzy lata studiowania religioznawstwa, które w dużej mierze równały się studiowaniem filozofii, plus podobne zajęcia na historii sztuki, zdecydowanie zniechęciły mnie na jakiś czas do podobnych lektur. Ale ostatnie dwa zdania zainteresowały zarówno mojego wewnętrznego historyka sztuki i religioznawcę. I jak tu się im sprzeciwiać?



Mimo tego, że Farma lalek nie do końca spełniła moje oczekiwania, Chmielarz ma jeszcze u mnie kredyt zaufania po świetnym Podpalaczu. Na razie biorę więc w ciemno.



Kryminały są chyba najliczniej reprezentowaną grupą na mojej liście "do przeczytania". Tym razem trafił na nią pierwszy tom nowej serii. Lubię kryminały, w których rozwiązywane są stare sprawy albo mamy niewinnego-winnego i trzeba mu pomóc udowodnić niewinność, a wygląda na to, że  Zagadka Sary Tell wpisuje się w ten typ.



Nie czytałam jeszcze żadnej książki Diane Chamberlain i nie do końca wiem jakiego rodzaju to jest literatura, ale ich opisy niejednokrotnie zwróciły moją uwagę. Ten tytuł to powieść z serii "odkrywamy tajemnice przeszłości jednego z bohaterów". O ile autor ma pomysł na fabułę to takie książki mogą być naprawdę dobrymi czytadłami więc może w końcu się skuszę?



Przyznaję się bez bicia, że nie czytałam Zabić drozda. Mimo to, ciężko się oprzeć i jak tylko usłyszałam, że ukaże się druga książki Harper Lee, od razu widziałam, że muszę ją przeczytać. Przyznać się, kto tak nie miał? ;)



Jako fanka serialu Bones (Kości) nie mogę przejść obojętnie obok książki opowiadającej o współczesnym śledztwie dotyczącym zabójstwa, które miało miejsce przed wiekami, tym bardziej jeśli opiera się ono na starożytnych kościach. Zgodnie z zapowiedzą, mamy dostać historię dwóch śledztw dotyczących tej zbrodni i bardzo jestem ciekawa jak autor poradzi sobie z wątkiem śledztwa w V w p.n.e.




Pewnie trudno w to uwierzyć, ale nie znam Rękopisu ani w wersji książkowej, ani  filmowej. Dlatego kiedy przeczytałam w "Książkach" artykuł o Potockim, jakie książce i nowym tłumaczeniu, nie miałam wątpliwości, że to jest luka, którą muszę nadrobić.





Od jakiegoś czasu kuszą mnie powieści Iny Lorentz. Wszystkie mają piękne okładki z fragmentami obrazów, wszystkie to powieści historyczne czyli coś co bardo lubię. Grudniowy sztorm ma jeszcze jeden atut - akcja powieści toczy się w Prusach Wschodnich, terenach mi bliskich, ponieważ stąd pochodzę, znam lokalną historię, a zawodowo zajmuję się pałacami tego terenu.




Historie kobiet, które łamały konwenanse, podróżowały, zdobywały wykształcenie czy udzielały się w polityce w czasach kiedy miejsce kobiety było w domu z dziećmi są zawsze fascynujące. Tym bardziej jeśli są to ich wspomnienia albo inne tekst, które wyszły spod ich ręki. Ciężko więc przejść obojętnie obok historii opowiadanej przez Gertrudę Bell, podróżniczkę, szpiega i inicjatorkę powstania Muzeum Irackiego.



Kolejny tytuł opowiadający o jakimś aspekcie historii, którym nie zajmujemy się podczas zwykłej lekcji w szkole. Liczę na fascynującą lektura, a nie tyko litanię nazwisk i trucizn, od których dana osoba zginęła.



Nie zaskoczę Was jeśli powiem, że każda nowa książka dotycząca jakiegoś artysty jest w polu moich zainteresowań. Jestem historykiem sztuki, i nawet jeśli zajmuję się sztuką nowożytną, to każdy taki tytuł bezwzględnie muszę poznać.

Inne, które zwróciły moją uwagę:



Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz Zbrodniarki XX-lecia, Wydawnictwo Muza









Wygląda na to, że jestem niereformowalna i nawet jak wydaje mi się, że prawie nic interesującego w tym miesiącu nie wychodzi to i tak wyjdzie mi masa tytułów. Najgorsze jest to że choćbym nie wiem jak się starała, nie przeczytałam nawet ułamka tego co wrzucam na listę "must read". Ale cóż począć? Chyba lepiej tak, niż płakać, że nie ma co czytać.

Znacie już moje typy na listopad, teraz czas na Wasze. Na co Wy czekacie tej jesieni?

niedziela, 25 października 2015

Juan Eslava Galan "Walentyna"


Wzięłam tę książkę z biblioteki pod wpływem impulsu (bo widziałam w „Książkach”), a potem jakoś nie mogłam zmusić się do czytania. I głupie to było, bo jak zaczęłam i przebrnęłam przez początek to nie chciałam jej odkładać Do tego stopnia, że raz, jadąc tramwajem do pracy, przejechałam swój przystanek żeby doczytać rozdział.
            Jesteśmy w Hiszpanii okresu wojny domowej. Spotykamy tam Juana Castro Pereza, kaprala pododdziału mulników. Juan cały życie mieszkał w majątku markiza, którego darzył szacunkiem. Po wybuchu wojny znalazł się jednak po stronie lewicowych republikanów, dlatego przy pierwszej lepszej okazji przeszedł na stronę frankistów. Oddzielony od rodziny, pokłócony z najlepszym przyjacielem, Juan marzy o końcu wojny. Kiedy w lesie napotyka zabłąkaną mulicę, obmyśla plan - postanawia ukryć Walentynę wśród zwierząt, którymi się opiekuje, a po wojnie zabrać ją do rodzinnego domu.
            Zanim to jednak nastąpi trzeba tę wojnę przetrwać. A wojna to przecież nie tylko walki i bitwy. Na jednej z przepustek Juan z kolegami wybrał się na przyjęcia, na którym poznał Conchi. Relacja z dziewczyną nie należy jednak do najłatwiejszych. Bohater walczy, więc na dwóch frontach, tym wojennym, i tym uczuciowym. Jakby tego było mało żołnierz znajduje się w nieodpowiednim miejscu i czasie i wbrew woli zostaje… bohaterem narodowym. Tylko, co mu z tego przyszło, gdy wojna się skończyła?
Tytułowa Walentyna, mulica, pojawia się w tle opisywanych wydarzeń. Jest jednak oczkiem w głowie naszego bohatera, jedyną stałą rzeczą w wojennej rzeczywistości oraz nadzieją i szansą na dobre życie po wojnie.
            Nie wiem, na ile to siła sugestii opisu z okładki, ale faktycznie Walentyna kojarzyła mnie się z Przygodami dobrego wojaka Szwejka. Juan, podobnie jak Szwejk, nie traci humoru, nawet wtedy, gdy znajduje się z sytuacji bez wyjścia lub gdy źle mu się dzieje. Wojna opisana w powieści jest pełna absurdalnych (na pewno częściowo prawdziwych) sytuacji, kiedy np. wrogie wojska po rozegranej bitwie spotykają się na pogaduszkach i w celach handlowych. Sam bohater okazuje się być takim „chłopkiem-roztropkiem”, który mimo tego, że nie grzeszy inteligencją, wszędzie się odnajdzie i poradzi sobie w każdej sytuacji.
            Walentyna ukazuje wojnę nieheroiczną, w której brak walk, bohaterów i zwycięstw. Jest to obraz wojny z perspektywy zwykłego żołnierza, prostego mulnika, którego największym marzeniem jest koniec wojny. Autorowi udało pokazać ten punkt widzenia z ironią i humorem, jednocześnie nie zacierając tego, jakie nieszczęścia przynosi wojna, szczególnie domowa, kiedy walczą ze sobą bracia i przyjaciele.

Juan Eslava Galan Walentyna, Sonia Draga, s. 293.

wtorek, 20 października 2015

Sąd nad Lukrecją (Dario Fo "Córka papieża")


Szanowna Historio! Drodzy Czytelnicy!

Zebraliśmy się tutaj, aby pochylić się nad sprawą znanej nam wszystkim postaci. Bohaterką naszej rozprawy jest bowiem Lukrecja Borgia. Możecie zapytać, dlaczego mamy się zajmować tą postacią blisko 500 lat od jej śmierci? Przecież to proste! Każdemu należy się przecież sprawiedliwa ocena i to Ty, Historio, jesteś za to odpowiedzialna!



            Zacznijmy jednak od początku. Jak to się w ogóle stało, że nie ma osoby, która nigdy nie słyszała o Lukrecji? No tak, była córką papieża. Z naszej perspektywy to oczywiście dość osobliwy przypadek. Ale kto, jak kto, Historio, Ty wiesz najlepiej, że w tamtych czasach to była norma. Nepotyzm, rozwiązłość, korupcja, uciekanie się do przemocy i zabójstw, nikogo nie dziwiły. Co więcej, ciężko chyba znaleźć w XVI wieku papieża, który został uczciwie wybrany na swój urząd. Posiadanie dzieci było chyba najmniejszą zbrodnią popełnianą przez duchownych.
            Chyba największą rolę dla ówczesnej sławy naszej bohaterki odegrały jej małżeństwa. Jako trzynastolatka została wydana za starszego od siebie Giovanniego Sforzę. Dlaczego akurat za niego? A no dlatego, że tatuś potrzebował poparcia w Mediolanie, który był pod panowaniem rodu Sforza. Szkoda tylko, że ledwo dziewczyna poznała męża, tacie zmieniły się plany. No więc, jak w każdej porządnej rodzinie trzeba pomóc dziewczynie pozbyć się niepotrzebnego już męża. Można by go zabić, ale w sumie efektowniej będzie jeśli zrobimy z niego impotenta. A że ona go polubiła? No trudno, ucieknie na trochę do klasztoru, odpocznie i przejdą jej fochy. A tatuś w tym czasie pomyśli, poszuka nowego męża, a potem wyprawi ślub. A po dwóch latach zmieni zdanie i napuści na zięcia swojego syna. Trzeci, ostatni mąż Lukrecji, Alfons d'Este, miał szczęście, że teść zdążył umrzeć zanim po raz kolejny zmieniły mu się plany.
            Ano właśnie, jest jeszcze brat. A nawet trzech, ale jeden się nie liczy bo był młodszy od Lukrecji. Za to Ci starsi, Juan i Cezar. Pierwszy przeznaczony dla wojska, drugi dla Kościoła, chociaż szybko przekonał tatę, że to nie jego droga. A potem swawolom, hulankom i morderstwom nie było końca. I choć Cezar miał być odpowiedzialny za likwidowanie niewygodnych dla papieża osób (w tym mężów siostry) oraz podbój ziem przydatnych papiestwu, szybko wymknął się spod kontroli. Przypuszcza się nawet, że to on był odpowiedzialny za zabójstwo Juana. I, przede wszystkim, to on soi za złą sławą, która przylgnęła do jego ukochanej siostry.
            Nie ma wątpliwości, że Aleksander VI i jego syn Cezar wykorzystywali Lukrecję. Aranżowane małżeństwa i pozbywanie się niepotrzebnych małżonków to czubek góry przewinień, które w swoim życiu popełnili członkowie rodu Borgia. Jednak to właśnie te zaważyły na życiu Lukrecji i opinii o niej, którą wyrażali XVI-wieczni kronikarze.
            Co ciekawe już od XIX wieku broni się Lukrecji. Historycy w oparciu o źródła udowadniają, że prawie wszystko, co złe to pomówienia i kalumnie. A mimo to, cały czas pokutuje obraz Lukrecji-cudzołożnicy, która niczym Salome dostawała głowy mężów na tacy. Do tego wypaczonego obrazu przychylił się na pewno bardzo popularny przed kilkoma laty serial Rodzina Borgiów, w którym Lukrecja została przedstawiona zgodnie z najgorszymi kronikarskimi zapiskami.
            Ostatnio w obronie naszej bohaterki stanął włoski noblista, Dario Fo. Opierając się zarówno na zapisach kronikarskich, jak i współczesnych opracowaniach historyków, stworzył obraz Lukrecji niechętnej działaniom ojca i brata, dobrej i dumnej kobiety, która radzi sobie z samodzielnym zarządzaniem państwem i wzbudza miłość wśród poddanych. Historia Borgiów może się wydawać tak nieprawdopodobna, że wiele razy czytelnik będzie się zastanawiał na ile to, co czyta jest prawdą historyczną, a na ile jest to zmyślona powieść. Dodatkowo dezorientuje forma gawędziarskiego wykładu z historii, którą Fo nadał swojej opowieści, kojarząca mi się z 1000 lat wkurzania Francuzów Clarka. Czyta się więc Córkę papieża dość szybko i lekko.
            Powieść podzielona jest na dwie części, i z przykrością muszę stwierdzić, że nawet teraz, w książce poświęconej Lukrecji, część pierwsza jest zdominowana przez jej ojca i brata. Dopiero, kiedy Aleksander VI umiera historia całkowicie skupia się na prawowitej bohaterce.
            Fajnym pomysłem było uzupełnienie polskiego wydania w oryginalne portrety historycznych postaci, które mają znaczenie dla powieści (mój wewnętrzny historyk sztuki buntuje się jednak przeciw portretom współczesnym i mazania po historycznych obrazach).



            Postać Lukrecji na stałe weszła do naszej popkultury. Jak dzisiaj pamiętam, że jedną z największych atrakcji mediolańskiej Pinacoteki Ambrosiana miał być lok papieskiej córki. Nawet sobie nie wyobrażacie tego zawodu, którego doznałam kiedy w gablotce zobaczyłam informację, że lok, owszem jest, ale w konserwacji... Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego ilu rzeczy i Lukrecji nie wiem, ile pomija się w popularnych przekazach nastawionych na plotkę i sensację.
            Historio, pozwoliłaś swoim badaczom, pisarzom na odkrycie prawdziwej twarzy najbardziej znanej córki papieża, za co chwała Tobie! A Wy, drodzy Czytelnicy, korzystajcie z możliwości poznania innej wersji tej popularnej historii, bo wiele nowego możecie się dowiedzieć!

Dario Fo Córka papieża, Znak Horyzont, s. 311.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Horyzont.

czwartek, 15 października 2015

Bożena Aksamit "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku"



Wiem, wiem. Nie oceniaj książki po okładce”. Kiedy czasami nie da się przejść obojętnie obok takiej pięknej okładki! Są książki, które chcę przeczytać od pierwszego wejrzenia, niezależnie od gatunku czy fabuły. I Batory był taką książką. I mimo tego, że okładką mnie kupili, odkładałabym tego Batorego na bookwiekiedy, gdyby nie pewien sen. Ci z Was, którzy obserwują profil blogowy na Facebooku (do czego oczywiście zachęcam!) mogą pamiętać ten sen. Otóż przyśniło mi się, że stałam w porcie i machałam do ochroniarza ode mnie z pracy, który odpływał żaglowcem z napisem Batory. Podświadomość nie mogła mi chyba dać bardziej oczywistego.

Biorąc do ręki książkę Bożeny Aksamit myślałam, że mam do czynienia z popularnym ostatnio typem literatury popularnonaukowej, która ma w sposób lekki, za pomocą anegdotek, uczyć historii. Patrząc z perspektywy czasu, wcale się sobie nie dziwię. Podtytuł Gwiazdy, skandale i miłość jest przecież bardzo sugestywny. Jakże się pomyli każdy kto ma podobne wyobrażenie! Batory jest bowiem klasyczną biografią. Nie ma tu wyciągania brudów i skandali na siłę, byle tylko zainteresować czytelnika. Dostajemy tutaj 300 stron historii życia najbardziej znanego polskiego statku pasażerskiego, od jego narodzin we Włoszech po śmierć w japońskiej stoczni złomowej.

Zanim jednak Polacy zamówili we włoskich stoczniach dwa transatlantyki, politycy II RP musieli wzbudzić w rodakach miłość do morza i żeglugi, które nie miały w Polsce dużej tradycji. Rozumiem, że takie wprowadzenie było potrzebne, ale moim zdaniem to była najnudniejsza część książki. Ciągle traciłam wątek, w ogóle nie mogłam się wciągnąć i męczyła mnie historia relacji Polski z Bałtykiem. Potem jest już dużo lepiej.
Polacy w okresie międzywojenny ufundowali sobie dwa ogromne statki pasażerskie, które nazwali Batory i Piłsudski” . Piłsudski” jest tutaj wspominany między wierszami, cała uwaga skupiła się na Batorym. Historię Batorego można podzielić na trzy okresy.
Początkowo był on luksusowym statkiem kursującym z Gdyni do Nowego Jorku. W tym okresie najwięcej mamy tytułowych gwiazd, miłości i skandali. Dostajemy opisy wnętrz, posiłków i zabaw, które odbywały się na pokładach, a także pasażerów. Jest Melchior Wańkowicz i Arkady Fiedler, Wojciech Kossak, Monika Żeromska i wielu innych. Autorka wykorzystując fragmenty pamiętników, wspomnień i listów opowiada najciekawsze historie i wydarzenia, które miały miejsce podczas rejsów. Nie można w tym miejscu pominąć kapitana statku, Eustachego Borkowskiego, który sam zyskał status gwiazdy.
Zwodowany w 1935 roku statek niedługo pełnił funkcję, dla której został stworzony. Kiedy wybucha II wojna światowa Batory zostaje przekształcony w okręt wojenny. Szybko mówi się o nim Lucky Ship. Najpierw unika przejęcia przez Włochów, potem prawie nieuzbrojony pływa bez eskorty, ale zawsze udaje mu ustrzec się przed atakami U-bootów. Na Batorym ewakuuje się żołnierzy brytyjskich z Europy na Wyspy, brytyjskie dzieci z Wysp do Australii, a brytyjskie złoto do Stanów Zjednoczonych. Do tej pory nieszczęścia omijają statek.
Od 1947 roku wyremontowany Batory na nowo ma kursować na trasie GdyniaNowy Jork. Wydawałoby się, że wszystko wróci do stanu sprzed wojny. Nic z tego. Na pokładzie brakuje kapitana Borkowskiego, który jak nikt umiał zabawiać pasażerów. W załodze pojawia się coraz więcej osób popierających nowy ustrój, a nawet szpiegów. Z każdym kolejnym rejsem do Stanów załoga ma coraz większe trudności z pozyskiwaniem pozwoleń zejścia na ląd. Mimo czarnych chmur, które zawisły nad Batorym, do 1969 roku statek jest remontowany i pływa. Już nie do Stanów, ale do Bombaju czy wokół norweskich fiordów. Znowu na podkładzie można spotkać ówczesne polskie gwiazdy. Aż w końcu wraca do Gdyni po raz ostatni, skąd wyrusza na swój śmiertelny rejs do Hongkongu.
Zdecydowanie najprzyjemniej czyta się o przedwojennej historii Batorego. Oczywiście skandale i zabawy mają w tym dużą rolę, ale po prostu w tej części czuć klimat tamtego okresu. Lektura drugiej części, tej wojennej nie sprawia już przyjemności, jednak czyta się ją z zainteresowaniem. Okres PRL’u dla Batorego jest okresem smutnym, a spomiędzy wydarzeń z historii statku wyłania się beznadzieja ustroju i warunków życia w ówczesnej Polsce. Smutno się to czyta, do samego końca.
Ale! To na co jeszcze muszę zwrócić uwagę to oprawa wizualna. Poza przepiękną okładką, książka ma fantastycznie zrobioną numerację stron. Kiedy zorientowałam się jak to wygląda nie mogłam się nacieszyć z efektu. Do tego na końcu umieszczono przeuroczy plakat reklamowy Muzeum Emigracji w Gdyni. Treść uzupełnia dość sporo zdjęć, zarówno samego statku, pasażerów, jak i innych statków, które wiążą się z historii transatlantyku. Trochę mało mi było zdjęć wnętrz z okresu międzywojennego, ale podejrzewam, że takie fotografie mogą po prostu nie istnieć.



Nie powiedziałabym, że lektura Batorego, jest lekturą lekką i przyjemną. Są fragmenty gdzie człowiek się zmęczy, ale są też takie gdzie można się uśmiechnąć lub zasmucić. Przede wszystkim Batory jest ogromną dawką wiedzy o jednym z tych aspektów historii, z których możemy być dumni. Szkoda, że mam wrażenie, że szybko nie będziemy mieli czegoś co powtórzy sukces Batorego.

Bożena Aksamit Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku, Wydawnictwo Agora, s. 320.

piątek, 9 października 2015

Janet Evanovich "Po drugie dla kasy"


Ostatnio nieczęsto zdarza mi się trafić na książkę otwierającą jakiś cykl, która tak mi się spodoba, że od razu zabieram się za kolejną z serii. Niedawno przeczytałam pierwszy tom opowiadający o łowczyni nagród Stephanie Plum. Mimo politowania, które budziła główna bohaterka, lektura Po pierwsze dla pieniędzy była na tyle dobrą zabawą, że miałam ochotę poznać kolejne przygody Stephanie.
            Stephanie nie jest stereotypowym łowcą nagród, a dotychczasowy sukces zawdzięcza raczej szczęściu i pomocy innych, niż własnemu talentowi. Dlatego w Po drugie dla kasy dostaje proste zlecenie – musi złapać Kenny’ego Mancuso, który w czasie sprzeczki z przyjacielem postrzelił go w kolano. Wszystko brzmi pięknie, tylko dlaczego Kenny się chowa i unika spotkania ze Stephanie? I, przede wszystkim, dlaczego szuka go Joe Morelli? Co z tym wszystkim ma wspólnego zarządca domu pogrzebowego i po co ktoś kradnie puste trumny? Pytań jest dużo, ale na większość łatwo sobie odpowiedzieć w trakcie lektury zanim padnie odpowiedź.
Cały czas zaskakiwało mnie, to jak głupiutka potrafi być Stephanie, chociaż tym razem trochę więcej myśli i wykazuje się odwagą. Nie zmieniło się również to, jak szybko i przyjemnie czyta się tę powieść. Przez większość czasu musiałam siłą powstrzymywać się od głośnych wybuchów śmiechu, co nie zawsze kończyło się powodzeniem (zdziwienie budziło szczególnie w środkach komunikacji miejskiej).
Autorka cały czas kontynuuje wątek znajomości Stephanie i Joe Morellego, która niezbyt ewoluowała. Jak wspominałam przy poprzedniej części, wbrew rozsądkowi, kibicuję temu wątkowi, chociaż boję się w jakim pójdzie kierunku.
Co dla mnie ważniejsze w Po drugie dla kasy poświęcono dużo miejsca postaci babci Mazurowej, która w pierwszej części stała się moją ulubiona postacią. Ta ekscentryczna staruszka, która w ramach rozrywki jeździ na pogrzeby ludzi, których nie zna, jest postacią napisaną z pomysłem, do której nie można nie zapałać sympatią. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autorka o niej nie zapomniała!
Po drugie dla kasy, nie ukrywajmy, nadal nie jest mrocznym i poważnym kryminałem najwyższej półki. Powiedziałabym, że jest nawet parodią gatunku, którą mimo to, czyta się z ogromną przyjemnością. Myślę, że seria książek o Stephanie Plum nie przypadłaby do gustu mężczyznom, ale panie, które gustują w książkach napisanych z humorem i zagadką kryminalną w tle, będą zadowolone z lektury tej serii.


Janet Evanovich Po drugie dla kasy, Fabryka Słów, s.415

niedziela, 4 października 2015

Dorota Masłowska "Więcej niż możesz zjeść"


Jak przez mgłę pamiętam kontrowersje, które wywołała najbardziej znana książką Masłowskiej, czyli Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Nigdy jednak nie zapomnę miny mojej polonistki (starszej pani), kiedy jej powiedziałam, że Wojna polsko-ruska będzie jedną z moich lektur do prezentacji maturalnej. Czytałam ją naprawdę bardzo uważnie i powoli, ale to nie jest literatura, która do mnie przemawia. Mimo wszystko, cały czas kusiły mnie inne twory Masłowskiej. No i w końcu wzięłam z bibliotecznej półki tomik z jej esejami, pisanymi niegdyś do „Zwierciadła”.
            Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że dziwną tematykę wybrała sobie Masłowska. Gotowanie? Kuchnia? A co ona o tym może wiedzieć (poza tym, że robi kanapki zhajsem)? Jak to u Masłowskiej (a może właśnie Masłoskiej?) bywa, nic nie jest takie jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
            Autorka bierze na tapetę temat kulinarny, jakieś danie, posiłek, zjawisko związane z jedzeniem i przechodzi od niego do refleksji na temat przeszłości i współczesności. W tych dotyczących przeszłości pod osłonką ironii można wyczuć nostalgię i tęsknotę za minionym czasem. Te współczesne są krytyką konsumpcjonizmu i polskiego podejścia do posiłków.
            Jako, że tęsknię za czasami, w których nie żyłam, zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu felietony refleksyjne. Niektóre z nich mówią o zjawiskach, które znam tylko z opowiadań, inne wywołały u mnie podobne uczucie nostalgii jak góralski domek z Gugułów Grzegorzewskiej. Felietony współczesne są niezwykle celne i dotyczą spraw, które mnie okrutnie mierżą. I z jednej strony dobrze widzieć, że nie tylko mnie denerwują takie zachowania, że ktoś głośno o nich mówi, bo to może prowadzić do zmian. Z drugiej strony czułabym się bardziej komfortowo gdyby po takiej refleksyjnej wycieczce w dzieciństwo nie rzucano mi w twarz współczesną „cebulandią”.

            Co więcej mogę powiedzieć? Nadal nie wiem czy lubię, czy nie lubię pisarstwa Doroty Masłowskiej. Pewnie nawet jak przeczytam Pazia królowej i Kochanie, zabiłam nasze koty nadal nie będę tego wiedziała. Ale będę sprawdzać, będę czytać bo jednego nie można Masłowskiej odmówić – jest pisarką ciekawą i wyróżniającą się, która cały czas zaskakuje.

Dorota Masłowska Więcej niż możesz zjeść, Oficyna Noir Sur Blanc, s.132.