Od
jakiegoś czasu urządzam sobie regularne wycieczki do Warszawy tylko po to, aby
zobaczyć aktualną wystawę czasową w Muzeum Narodowym. Kiedy dobrze się nad tym
zastanowię to od początku 2014 roku nie dotarłam tylko na Olgę Boznańską, mimo
że miałam ją w planach. Niemniej, na dwa tygodnie przed końcem, udało mi się
dotrzeć na wystawę Mistrzowie pastelu. Od
Marteau do Witkacego, o której Wam dzisiaj opowiem.
O co w ogóle chodzi?
Muzeum Narodowe posiada sporą kolekcję
pasteli, która na co dzień nie jest pokazywana szerokiej publiczności (poza
niektórymi wyjątkami). Nawet teraz, kiedy zorganizowano dla nich specjalną
wystawę, trwa ona dość krótko, bo raptem 3 miesiące (dla porównania wystawa
Aleksandra Gierymskiego trwała 5 miesięcy). Istnieją dwa główne powody, dla
których tak się dzieje.
Zazwyczaj technika ta
służyła do wykonywania obrazów na papierze i kartonie, które źle znoszą
wystawienie na mocne światło (ten sam problem pojawia się przy grafikach).
Dlatego, kiedy już pokazujemy takie obiekty, światło jest przytłumione i może
się nam wydawać, że w sali jest dość ciemno.
Drugi powód jest chyba bardziej oczywisty. Przypomnijcie
sobie jak w szkole malowaliście pastelami. Suche pastele bardzo mocno się
kruszą, wszystko brudzą i łatwo się osypują. Stąd pionowa ekspozycja na ścianie
jest dla nich po prostu niebezpieczna.
Ciekawostka:
wydawałoby się, że pastele są pewnego rodzaju kredkami więc dzieła wykonane
przy ich użyciu są rysunkami. Nic bardziej mylnego. Pastele są wymieszanymi z
kredą pigmentami, a sama technika zalicza się do technik malarskich, więc
dzieła są… obrazami ;)
Zanim zaczniesz zwiedzać
To
co zawsze boli mnie w Muzeum Narodowym w Warszawie to cena biletów. Byliśmy w muzeum
we wtorek, kiedy to wstęp na wystawy stałe jest całkowicie bezpłatny (w inne
dni bilet ulgowy kosztuje 10 zł). Szkoda tylko, że jeśli chcesz zobaczyć
wystawę czasową, musisz kupić bilet-pakiet na wszystkie ekspozycje za 15 zł. Po
prostu nie ma możliwości kupienia tańszego biletu tylko na wystawę czasową.
Jest ktoś, kto nie zna tego obrazu? Stanisław Wyspiański Autoportret, 1902 |
15 zł w portfelu mniej i kilkadziesiąt
schodów wyżej
Mimo,
że z zamkniętymi oczami trafiłabym pod drzwi sal, w których organizowane są
wystawy czasowe, nawet osoba, która jest w tym muzeum po raz pierwszy nie
powinna mieć problemu ze znalezieniem odpowiednich drzwi bowiem na ścianie wisi
wielki banner, a tuż obok drzwi, widoczny z daleka roll-up.
Po drugiej stronie lustra
Po wejściu do pierwszego pomieszczenia
widzimy, że nie ma tutaj ogromnych tablic z opisami, które mogłyby zdominować
eksponaty. Każda część wystawy posiada jedynie króciutkie, kilku zdaniowe
wprowadzenie, dzięki któremu od razu łapiemy koncepcję wystawy. Bardzo podobne,
zwięzłe opisy umieszczone są, w dostępnym w kilku miejscach, bezpłatnym
folderze.
Koncepcja wystawy
jest jasna i wszystko układa się w całość. Oglądanie zaczynamy od najstarszych,
XVI i XVII wiecznych obiektów, pochodzących z okresu, kiedy pastele nie były
jeszcze modne i powszechnie używane. Dalej poruszamy się nie tylko zgodnie z
chronologią, ale także tematami, które przedstawiali artyści. Pierwszą salę
wypełniają głównie XVIII-wieczne portrety. Mamy tutaj sporo cudownie słodkich
rokokowych obrazków, które przez większość widzów były dość szybko mijane, a mi
sprawiły ogromną przyjemność.
Olga Boznańska Autoportret, ok. 1906 |
Dalej cała sala pejzaży, w różnych klimatach. A kiedy
pooglądamy już widoczki zaczyna się ta NAJ część wystawy. Przełom XIX i XX
wieku to powrót popularności techniki pastelowej w całej Europie. Stąd mamy
trochę dzieł zagranicznych artystów, trochę polskich nieznanych nazwisk. A
potem cała sala Wyspiańskiego i Wyczółkowskiego. I jeszcze trochę Witkacego na
koniec. Ale mimo mojej ogromnej miłości do Wyspiańskiego i Witkacego,
największe wrażenie zrobiła na mnie inwentaryzacja skarbca wawelskiego, którą
zrobił Wyczółkowski. Jakie to są piękne obrazy!
Leon Wyczółkowski Trumna świętego Stanisława, 1907 |
Warunki wystawiennicze i podejście do
zwiedzającego
Jak wspominałam w tekście dotyczącym
wystawy Grzech są dwie rzeczy, na
które zawsze zwracam uwagę będąc w muzeum. Pierwsza dotyczy warunków
ekspozycji, a dokładniej mówiąc oświetlenia.
Jak wspomniałam
pastele są pod tym względem wymagające, a oświetlenie nie może być zbyt mocne. Bardzo
dobrze to widać w małej salce na wystawie stałej, w której na co dzień wisi
kilka pasteli Wyspiańskiego. Jest tam, najzwyczajniej w świecie, ciemno. Na
wystawie czasowej światło nie jest tak mocno przygaszone, ale nie razi po
oczach. Większość obrazów prezentowana jest za szybą, a chyba na żadnym nie
zauważyłam okropnych odbić, wszystko można było ładne zobaczyć. Co ciekawe,
światło mocno odbijało się od tabliczek z podpisami, tak, że trzeba było stanąć
pod odpowiednim kątem żeby je przeczytać. To już jest jednak czepianie się na
siłę, oświetlenie nie przeszkadza w ogóle w odbiorze wystawy.
Stanisław Ignacy Witkiewicz Portret Prospera Szmurło, 1928 |
Druga sprawa to możliwość wykonywania
zdjęć. Nad tym tematem również rozwodziłam się w poprzednim tekście. Na wejściu
zapytałam pani sprawdzającej bilety o możliwość wykonywania zdjęć. Otrzymałam
grzeczną odpowiedź, że oczywiście można, ale bez lampy. Zrobiłam przeszło 500
zdjęć (obiekt+podpis) i nikt nie zwrócił mi uwagi. Czego chcieć więcej?
Okołowystawowo
Na sam koniec sprawa dotycząca gadżetów.
Muzeum Narodowe w Warszawie już dawno kupiło mnie ulotkami dla dzieci, które są
dostępne przed wejściem na każdą wystawę. Są GENIALNE. Trochę informacji,
śmieszne rysunki i zadania, które dziecko może wykonać na miejscu w muzeum, ale
także po powrocie do domu. Zawsze biorę sobie komplet do domu mimo, że już
dawno wyszłam poza grupę docelową tych ulotek.
Wydano oczywiście
katalog wystawy, jednak przestałam zaglądać do muzealnej księgarni, kiedy
zobaczyłam cenę katalogu wystawy Gierymskiego (kosztował ponad 200 zł). Cóż,
ceny dostępnych tam artykułów powalają. Pamiętam, że nawet zakładki czy inne
duperele były obiektywnie drogie. Z tego co wiem, ten katalog kosztuje ok 100
zł, więc pewnie nikt poza osobami, które zawodowo zajmują się tą tematyką nie
skuszą się na jego kupno.
Nie wiem jak inne
gadżety, bo tak jak wspomniałam, omijam sklepik z pamiątkami. Tym razem jeszcze
prędzej przeszłam dalej, bo kusił mnie Proteusz
Jacka Dehnela, który wyceniono na 95 zł…
Muzeum organizuje też
bardzo dużą ilość wydarzeń okołowystawowych. W ciągu tej godziny, którą
spędziłam oglądając pastele widziałam dwie grupy (jedna podstawówkowa, druga na
oko licealna), które naprawdę z zainteresowaniem oglądały obrazy, słuchały
przewodniczek-animatorek i rozwiązywały zagadki. Cieszy to cholernie, chociaż
trochę przeszkadzało w oglądaniu ;)
Słowem podsumowania
Jeśli będziecie w Warszawie przed końcem
stycznia i chociaż trochę interesuje Was sztuka (niewspółczesna) KONIECZNIE
skierujcie swoje kroki do Muzeum Narodowego. Jest to kolejna, bardzo dobra
wystawa zorganizowana przez tę instytucję, którą warto zobaczyć.
Leon Wyczółkowski Miecz koronacyjny Augusta III, włócznia św. Maurycego i miecz Zygmunta Augusta, 1907 |
A jeżeli lubicie
obrazy malowane pastelem, Wyspiańskiego, Witkacego albo Wyczółkowskiego,
obiecuję, że znajdziecie się w raju. Ja byłam. Gdyby nie to, że mieliśmy inne
plany, a P. nie wchodził ze mną na pastele, jestem pewna, że spędziłabym tam
drugie tyle czasu.
To była naprawdę dobra wystawa w MNW. Największe wrażenie zrobiły na mnie dzieła, które najmniej znałam i raczej nie kojarzyłabym ich z tą techniką: XVIII-wieczne portrety i cykl Skarbiec wawelski Wyczółkowskiego.
OdpowiedzUsuń