To nie jest książka, którą
chciałam przeczytać od razu po tym jak zobaczyłam jej okładkę. To nie jest
książka, którą chciałam przeczytać po milionie zachwalających ją recenzji. Tak
naprawę w ogóle nie chciałam jej czytać. Bo wiecie. Mam w swoim życiu epizod
oazowy, byłam pierwszym prowodyrem dyskusji na lekcjach religii (pozdrawiam
wszystkich moich katechetów), no i generalnie tematy religii interesowała mnie
od zawsze (w końcu nawet skończyłam religioznawstwo). Wydawało mi się, że o
Kościele katolickim wiem tak dużo i mam o nim wystarczająco złe zdanie, że
kolejna książka na ten temat nie jest mi potrzebna.
Jak to się stało, że
ostatecznie sięgnęłam po Zakonnice? Wszystko
dlatego, że Agnieszka namówiła mnie na udział w Kongresie Kobiet Pomorza. A na
Kongresie było spotkanie z autorką Martą Abramowicz. Poszłam, zobaczyłam,
posłuchałam i pomyślałam „przeczytam!” (pomyślałam też, że takie spotkanie
byłoby dobrym tematem dla Uniwersyteckiego Koła Religioznawców, ale co ja tam
wiem :d).
Statystyki mówią, że co
piąta osoba zna byłą zakonnicę. Skoro nie ma ich, aż tak dużo, to pewnie każdy
zna jakąś obecną zakonnicę. Ja na przykład bez zastanowienia mogę powiedzieć,
że znam byłego zakonnika i co najmniej dwie siostry (wiecie, nie tak, że
spotkałam na ulicy, tylko nawiązałam z nimi jakąś dłuższą relację).
No właśnie, byłego
zakonnika… Gdyby się zastanowić to nieraz słyszało się o księdzu, który
wystąpił, ma żonę i dzieci. Nigdy nie
słyszy się jednak o kobietach, które opuszczają zgromadzenia. I tę lukę
wypełniła właśnie książka Marty Abramowicz.
Temat, jak się okazało,był trudny
od samego początku, bowiem już na etapie poszukiwania bohaterek autorka
napotkała ścianę. Brak oficjalnych statystyk, brak organizacji skupiających
byłe zakonnice, brak chęci rozmowy ze strony tych, które udało się odnaleźć.
Kiedy już zaczynają mówić z ich opowieści wyłania się kolejne ciemne oblicze
Kościoła katolickiego. Bohaterki opowiadają między innymi o ślepym
posłuszeństwie, którego wymaga się od sióstr, mobbingu, problemach
psychicznych, utracie wiary.
Historie opowiedziane przez
była zakonnice są zatrważające, a wniosek, który nasuwa się po lekturze taki,
że w Polsce żeńskie zakony zatrzymały się w średniowieczu (wszystkie znaki na
ziemi i w niebie mówią, że w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych jest nieco
inaczej). Jeżeli nie w średniowieczu, to przynajmniej w czasach przedsoborowych
(wiem, że Sobór Watykański II ma swoich przeciwników, ale w kontekście tych
historii mam ochotę powiedzieć „sedewakantyści, schowajcie się ze swoimi
poglądami!”).
Tak się złożyło, że kiedy
czytałam Zakonnice Polskę opanował
#CzarnyProtest. Wydawałoby się, że zakonnice niewiele mają wspólnego z aborcją,
jednak czytając myślałam sobie, że i w tym kontekście ta książka jest aktualna.
Jest aktualna dlatego, że dostrzega nie tylko problem traktowania zakonnic, ale
kobiet w Kościele w ogóle.
Na koniec fragment
wypowiedzi jednego z dominikanów, którzy wypowiadali się w książce. Do
pomyślunku dla każdej wierzącej osoby.
Ale wiara to coś więcej. Głęboki kontakt z Panem Bogiem. Używanie rozumu. Bez niego mamy naiwność albo fanatyzm. – s.144.
Marta Abramowicz Zakonnice
odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, s.219
Mam tę pozycję w planach
OdpowiedzUsuńBardzo intryguje mnie ta książka. Jestem niemal przekonana, że przypadnie mi do gustu. Dobrze, że czeka już na czytniku. :)
OdpowiedzUsuńJakby się zastanowić, to faktycznie temat zakonnic jest w Polsce dość... pomijany. Właściwie nie mówi się o nich wcale, chyba że przy okazji jakiegoś skandalu z zakonnicami w tle. Myśli się, że kobieta wstępuje do zakonu na całe życie, ale co z tymi, które rezygnują ze służenia Bogu? Przeczuwam, że kiedyś sięgnę po tę pozycję, bo jestem ciekawa, jak ten zawód naprawdę wygląda.
OdpowiedzUsuń