Strony

poniedziałek, 31 października 2016

Konrad Kruczkowski "Halo człowiek", Anna Luboń "Mistrzynie"


Lubię od czasu do czasu sięgnąć po literaturę non-fiction. Mogą to być reportaże albo biografie, ale równie dobrze felietony czy wywiady. Tym razem w moje ręce wpadły dwie książki zawierające rozmowy z mniej lub bardziej znanymi ludźmi. A jako, że są one dość podobne formą i tematyką, że pomyślałam iż połączę te dwa tytuły w jeden post.
Halo człowiek to zbiór sześciu wywiadów przeprowadzonych przez Konrada Kruczkowskiego, autora bloga halo ziemia specjalnie dla tego wydawnictwa. Z kolei Mistrzynie zawierają rozmowy z trzynastoma kobietami sukcesu, mistrzyniami w swoich zawodach, z których część to przedruki z Elle.

Każdy wywiad opatrzony jest notką dotyczącą osoby, która jest bohaterem danej części. Dzięki temu poznajemy daną osobę i możemy chociaż trochę przewidzieć kierunek w którym pójdzie rozmowa.

Wywiady przeprowadzone przez Kruczkowskiego dotyczą przede wszystkim tematów związanych z branżą, w której działa dana osoba, ale zahaczają o sprawy aktualne w danym momencie. Luboń skupiła się na swoich bohaterkach jako kobietach, nie pomijając jednak sfery zawodowej, przez co rozmowy z jej zbioru są bardziej uniwersalne niż te z halo człowiek.

Wywiady umieszczone w Mistrzyniach były, z mojego punktu widzenia, dużo ciekawsze. Dzięki temu poznałam kilka nowych, nieznanych nazwisk kobiet, które w swoim zawodzie osiągnęły szczyt, a nie są znane szerokiej publiczności, osobom które nigdy nie interesowały się daną branżą, np. kostiumografka Dorota Roqueplo czy dyrygentka Agnieszka Duczmal.

Na koniec przyznam szczerze, że ani jedna, ani druga książka na dłużej nie zapadnie mi w pamięć. Halo człowiek przeczytałam niecały miesiąc temu i bez zajrzenia do środka ciężko byłoby mi powiedzieć jaki dokładnie był temat rozmów. Mistrzynie skończyłam raptem tydzień temu i już nie pamiętam wszystkich szczegółów. Nie ma tych wywiadach żadnych odkrywczych rzeczy, które mogą zmienić światopogląd i na dłużej pozostać w głowie.
Można przeczytać jako ciekawostkę, albo wtedy, kiedy szczególnie interesuje nas któryś z rozmówców. I tyle.

Konrad Kruczkowski Halo człowiek. Rozmowy o tym, co ważne, Zielona Sowa, s.159

Anna Luboń Mistrzynie. Wielkie osobowości, niezwykłe kobiety, szczere rozmowy, Burda, s.262

poniedziałek, 24 października 2016

Marta Abramowicz "Zakonnice odchodzą po cichu"


To nie jest książka, którą chciałam przeczytać od razu po tym jak zobaczyłam jej okładkę. To nie jest książka, którą chciałam przeczytać po milionie zachwalających ją recenzji. Tak naprawę w ogóle nie chciałam jej czytać. Bo wiecie. Mam w swoim życiu epizod oazowy, byłam pierwszym prowodyrem dyskusji na lekcjach religii (pozdrawiam wszystkich moich katechetów), no i generalnie tematy religii interesowała mnie od zawsze (w końcu nawet skończyłam religioznawstwo). Wydawało mi się, że o Kościele katolickim wiem tak dużo i mam o nim wystarczająco złe zdanie, że kolejna książka na ten temat nie jest mi potrzebna.

Jak to się stało, że ostatecznie sięgnęłam po Zakonnice? Wszystko dlatego, że Agnieszka namówiła mnie na udział w Kongresie Kobiet Pomorza. A na Kongresie było spotkanie z autorką Martą Abramowicz. Poszłam, zobaczyłam, posłuchałam i pomyślałam „przeczytam!” (pomyślałam też, że takie spotkanie byłoby dobrym tematem dla Uniwersyteckiego Koła Religioznawców, ale co ja tam wiem :d).

Statystyki mówią, że co piąta osoba zna byłą zakonnicę. Skoro nie ma ich, aż tak dużo, to pewnie każdy zna jakąś obecną zakonnicę. Ja na przykład bez zastanowienia mogę powiedzieć, że znam byłego zakonnika i co najmniej dwie siostry (wiecie, nie tak, że spotkałam na ulicy, tylko nawiązałam z nimi jakąś dłuższą relację).

No właśnie, byłego zakonnika… Gdyby się zastanowić to nieraz słyszało się o księdzu, który wystąpił, ma żonę i dzieci.  Nigdy nie słyszy się jednak o kobietach, które opuszczają zgromadzenia. I tę lukę wypełniła właśnie książka Marty Abramowicz.

Temat, jak się okazało,był  trudny od samego początku, bowiem już na etapie poszukiwania bohaterek autorka napotkała ścianę. Brak oficjalnych statystyk, brak organizacji skupiających byłe zakonnice, brak chęci rozmowy ze strony tych, które udało się odnaleźć. Kiedy już zaczynają mówić z ich opowieści wyłania się kolejne ciemne oblicze Kościoła katolickiego. Bohaterki opowiadają między innymi o ślepym posłuszeństwie, którego wymaga się od sióstr, mobbingu, problemach psychicznych, utracie wiary.

Historie opowiedziane przez była zakonnice są zatrważające, a wniosek, który nasuwa się po lekturze taki, że w Polsce żeńskie zakony zatrzymały się w średniowieczu (wszystkie znaki na ziemi i w niebie mówią, że w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych jest nieco inaczej). Jeżeli nie w średniowieczu, to przynajmniej w czasach przedsoborowych (wiem, że Sobór Watykański II ma swoich przeciwników, ale w kontekście tych historii mam ochotę powiedzieć „sedewakantyści, schowajcie się ze swoimi poglądami!”).

Tak się złożyło, że kiedy czytałam Zakonnice Polskę opanował #CzarnyProtest. Wydawałoby się, że zakonnice niewiele mają wspólnego z aborcją, jednak czytając myślałam sobie, że i w tym kontekście ta książka jest aktualna. Jest aktualna dlatego, że dostrzega nie tylko problem traktowania zakonnic, ale kobiet w Kościele w ogóle.

Na koniec fragment wypowiedzi jednego z dominikanów, którzy wypowiadali się w książce. Do pomyślunku dla każdej wierzącej osoby. 
Ale wiara to coś więcej. Głęboki kontakt z Panem Bogiem. Używanie rozumu. Bez niego mamy naiwność albo fanatyzm.­­ – s.144.

Marta Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, s.219

poniedziałek, 17 października 2016

Christopher Isherwood "Samotny mężczyzna"


To będzie wpis z serii tych raczej krótkich. Samotny mężczyzna to moja lektura z sierpnia lub września (hm.... zeszłego roku. ale wpis pisałam daaawno temu, tylko zdjęcie mi wcięło więc wiecie :D). I szczerze mówiąc niewiele z niej pamiętałam. Kiedy wzięłam tę książkę do ręki i próbowałam sobie przypomnieć jakieś szczegóły z jej treści okazało się, że jest to zadanie z tych nie-do-wykonania. Właściwie to przez chwilę zastanawiałam się czy ja w ogóle skończyłam tę książkę. Otwieram ostatnią stronę i czytam. Aaaaa, faktycznie, coś świta, czyli jednak skończyłam.

Czyli tak. Mamy Georga, nauczyciela akademickiego, homoseksualistę. Mamy Jima, który właściwie nie żyje, ale był wielką miłością Georga więc właściwie jest obecny na każdej stronie książki. Jest jeszcze ich przyjaciółka, trochę zwariowana i nieogarniająca życia Charlotte. Akcji brak, to nie ten typ książki. Jest raczej smutno i refleksyjnie.

No dobra, to myślę dalej. I dochodzę do wniosku, że wszystko co mam w głowie to obrazy z filmu, który został nakręcony na podstawie powieści Isherwooda. Film widziałam dobrych kilka lat temu, ale wywarł na mnie dużo większe wrażenie niż książka. Colin Firth wydaje mi się idealnym Georgem. Nie najmłodszy, ale przystojny, dobrze ubrany, wykształcony i inteligentny. Charlotte ma dla mnie twarz Julianne Moore z tym dziwnym filmowym tapirem.

Naciskam „no myśl, musi być coś więcej!”. I co? Widzę tylko tę scenę, kiedy bohaterowie siedzą na kanapie, piją whisky i rozmawiają. O życiu, śmierci, miłości, samotności. I o Jimie. I nic więcej w głowie nie mam.

Moje koleżanki nie raz zachwycały się Samotnym mężczyzną. Że taka piękna, wzruszająca, że przeczytałyby raz jeszcze. W opiniach internetowych też widzę same ochy i achy. No przykro mi, ale nie trafił do mnie ten mężczyzna. Może nie ten moment w życiu, może tylko nie moja wrażliwość.

Christopher Isherwood Samotny mężczyzna, Zwierciadło, s.190.