Pierwszy wpis nowego cyklu będzie dotyczył dużej wystawy czasowej zorganizowanej przez Muzeum Narodowe w Gdańsku. Jeśli jeszcze nie wiesz, o co chodzi z Wywodami booki na temat sztuki zajrzyj do posta sprzed dwóch tygodnia.
Słowem wstępu
Wystawa
Grzech jest trzecią dużą wystawą
organizowaną przez Muzeum Narodowe w Gdańsku we współpracy z Muzeum Narodowym
Brukenthala w Sibiu (Rumunia),
Zgodnie
z opisem ma ona ukazać „różne konotacje i postaci grzechu: religijne,
społeczne, polityczne, obyczajowe czy filozoficzne.” Z kolejnych akapitów
dowiadujemy się, że chodzi jednak o grzech w kontekście religijnym i to przede
wszystkim chrześcijańskim. Po obejrzeniu ekspozycji mogę dodać, że poza
grzechem samym w sobie, uwzględniono też jego konsekwencję, czyli śmierć, przeciwieństwo,
czyli cnoty.
Od początku, czyli
wernisaż…
Mimo, że wystawa była planowana od dawna
to data wernisażu nie była znana do samego końca. Tak, więc kiedy w końcu
poznałam datę, całe moja plany ustawiłam pod tę uroczystość. Jakież było moje rozżalenie,
kiedy 30 października weszłam na stronę Muzeum żeby upewnić się gdzie i o
której mam się stawić, a zamiast tego zobaczyłam, że wernisaż jest… za tydzień.
Szkoda tylko, że mimo iż MNG utworzyło wydarzenie na Facebooku i promowało tam
wystawę, zapomniało wcześniej uprzedzić o przesunięciu daty otwarcia.
Nie bardzo pasował mi nowy dzień, ale
znowu poprzestawiałam wszystkie plany żeby 7 listopada o 18 pojawić się w
Zielonej Bramie. I dałabym sobie głowę uciąć, że to miała być godzina 18. Dobrze,
że coś mnie podkusiło żeby jeszcze raz zajrzeć na stronę muzeum, bo
pocałowałabym klamkę. O 16.40, dnia 7 listopada okazało się, że wernisaż jest
jednak na 17. Dobra, może to moje gapowe. Tylko, że znowu: wchodzisz na
wydarzenie na FB (edytowane 5 dni wcześniej) i co widzisz? Że wystawa zaczyna
się 8 listopada! Zgłupiałam całkiem i nie tylko ja, bo pod spodem zapytanie,
kiedy w końcu to otwarcie. Oczywiście muzeum nie odpowiedziało.
Tym sposobem wystrojona w kieckę i
obcasy, zamiast oglądać sztukę, wylądowałam na dworcu żeby zjeść lody z
McDonalds. To się nazywa grzech.
A
kiedy już dotrzesz na miejsce…
Minęły dwa tygodnie zanim w końcu udało
mi się dotrzeć do muzeum. W ramach zajęć poszliśmy oglądać wystawę fajansów
pomorskich, no i grzechem (ha, ha, ha) byłoby nie wejść do drugiej sali, w
której prezentowana jest omawiana ekspozycja.
Problem zaczyna się od samych drzwi. Nie
ma, przyrzekam, nie ma ŻADNEJ informacji o tym, na jaką wystawę wchodzisz, czy to
jest początek, koniec, środek, w którą stronę iść. NIC poza ogólnym roll-upem,
który stoi przy szatni. O tym, że idę w złym kierunku zorientowałam się dopiero
po godzinie, kiedy po obejrzeniu kilkunastu wizerunków Heraklesa na rozstaju, znalazłam tablicę wyjaśniającą, co to
przedstawienie ma wspólnego z tematem. Z kolei o to, czy wystawa jest również
na piętrze musiałam zapytać pań pilnujących, bo nikt nie pokusił się o jakieś
oznaczenie.
Kiedy wejdziesz na górę, wcale nie jest
lepiej z oznaczeniem. Pierwsza, wymalowana na czarno sala jest częścią Grzechu, ale następne? Konia z rzędem
temu, kto będąc w Narodowym po raz pierwszy zorientuje się, że inne sale
zajmuje stała ekspozycja.
Nieco lepiej jest w Zielonej Bramie,
chociaż trzeba wziąć pod uwagę, że jest to miejsce służące tylko do
prezentowania wystaw czasowych. Tym samym jest całkowicie aranżowane na
potrzebny konkretnej ekspozycji i nie ma się tutaj co mieszać.
A jak już jesteśmy przy Zielonej Bramie.
Tutaj, a nie w gmachu głównym muzeum na ul. Toruńskiej, jest chyba miejsce, od
którego powinno się zwiedzać Grzech.
Przy drzwiach wejściowych mamy piękną tablicę z opisem wystawy i planami sal
ekspozycyjnych obu budynków z zaznaczonymi poszczególnymi częściami wystawy. I
w sumie nie mam nic przeciwko, żeby od Zielonej Bramy zaczynać, gdybym tylko
znalazła gdzieś informację, że tak się powinno robić.
Na piętrze gmachu na Toruńskiej można zobaczyć takie ładne lawowanie Tiepola. Giambattista Tiepolo Upadek zbuntowanych aniołów, MNG w Gdańsku |
Zobacz
to, na co patrzysz
Kiedy już pokonasz przeszkody
topograficzne, dotrzesz na odpowiednią salę i rozkminisz kierunek zwiedzania,
miło byłoby zobaczyć obiekty, które z taką pieczołowitością zostały upchnięte
na każdej możliwej powierzchni. Szkoda tylko, że oświetlenie, lekko mówiąc, nie
sprzyja widzowi. Oświetlenie jest chyba największą bolączka polskich (choć
uczciwie przyznaję, że nie tylko polskich) muzeów. Nie mogę zrozumieć, jak
można dać reflektor świecący wprost na obraz. Albo umieścić obraz za szybą
naprzeciwko okna. I mamy potem taki efekt (który aparat jeszcze podkreśla):
Nicolas Pietersz. Berchem Cnota zwycięża Przemoc, Zamek Królewski na Wawelu |
Chcesz zobaczyć obraz bez odbicia? Stań
pod kątem. A że wtedy nic nie zobaczysz? Peszek.
Z kolei ciemny obraz najlepiej powiesić w takim miejscu, że albo masz wielką odbitą plamę światła, albo wielką czarną plamę w ramie.
Z kolei ciemny obraz najlepiej powiesić w takim miejscu, że albo masz wielką odbitą plamę światła, albo wielką czarną plamę w ramie.
Mój wykładowca uświadomił mi później
jeszcze jeden problem z oświetleniem tej wystawy. Każdy typ obiektów potrzebuje
odpowiedniego oświetlenia. Kiedy wiesza się grafikę obok obrazu, nie ma mowy o
odpowiednim oświetleniu każdego z nich.
Zrozum,
co oglądasz
Wydaje mi się, że jak już się człowiek
wybierze do muzeum to chciałby rozumieć to, co widzi. Wydawałoby się, że tutaj
sprawa powinna być prosta, w końcu temat wystawy był jasno określony. Ale
mówiąc szczerze - gdzieś w połowie pierwszej sali uciekła mi myśl przewodnia.
Miałam wrażenie, że wypożyczono wszystkie obrazy i grafiki jakie się dało, a
potem wymyślano jak można je dopasować do tematu grzechu. I nie zawsze wyszło
to tak, że człowiek to ogarnie. Nie wiem, może gdyby zacząć od Zielonej Bramy i
czytać wszystkie tablice z opisami...
Jest też kilka zabiegów, których
autentycznie nie jestem w stanie zrozumieć. Rozumiem, że niektórych obiektów z
Kościoła Mariackiego nie dało się przenieść do muzeum, więc zrobiono ich
dokładne reprodukcje (swoją drogą to genialne, bo można się przyjrzeć
szczegółom, których normalnie nie jesteśmy w stanie dojrzeć). Ale żeby robić
reprodukcję Sądu Ostatecznego Hansa
Memlinga i stawiać ją z opisem na parterze, kiedy sam ołtarz jest piętro wyżej?
Albo, jaki jest sens pokazywania trzech z czterech obrazów cyklu, który
zachował się i jest na co dzień prezentowany w całości?
Dzięki cyfrowej reprodukcji Tablicy Dziesięciu Przykazań, która na co dzień znajduje się w Kościele Mariackim można zobaczyć takie szczegóły |
Zwiedzanie
z emocjami
Oprócz oświetlenia jest jeszcze jedna
sprawa, na którą ZAWSZE zwracam uwagę, kiedy oglądam wystawę. Możliwość
robienia zdjęć. Wydawać by się mogło, że głupota i z wystawą nie ma nic
wspólnego.
Wielu
z Was pewnie nie jest zaznajomiona z batalią, którą toczył kilka lat temu Michał Kosiarski z Muzeum Regionalnym we
Wrześni. Nie interesuje mnie sam spór, ale jego wynik. Zgodnie z decyzją Urzędu Ochrony
Konkurencji i Konsumentów z 2010 r. muzeum nie może żądać od turysty zgody
dyrektora placówki na wykonywanie zdjęć lub pobierać od niego za to jakiejkolwiek
opłaty. Oczywiście zdjęcia muszą być wykonywane zgodnie z wymogami
konserwatorskimi, czyli zazwyczaj bez lampy. Próbuje się to obejść tłumacząc,
że ta decyzja dotyczy tylko Muzeum we Wrześni, dokładnie tak samo
sformułowanych zakazów, żądania jednocześnie zgody dyrektora i uiszczenia
opłaty.
Nauczona
doświadczeniem, wychodzę z założenia, że zdjęcia bez lampy są moim przywilejem,
jako turysty. Płacę za bilet, chcę mieć pamiątkę. Nie jestem profesjonalistą,
nie pakuję się od razu ze statywem, blendą i kilkoma obiektywami. Wiadomo, że
przy takim oświetleniu połowa zdjęć, które zrobię będzie do wyrzucenia. Robię
je na własny użytek, co jest zgodne również z ustawą o prawie autorskim.
A
jak było w Muzeum Narodowym? Na Toruńskiej zrobiłam zdjęcie każdej pierdółce,
której zamarzyłam. Szczegóły obrazów, grafik, podpisy, niektóre rzeczy, na
których mi zależało po kilkanaście razy, w różnych ustawieniach aparatu. Nikt
nie zwrócił mi uwagi.
To akurat koci diabełek z obrazu, który wisi w Zielonej Bramie. Na Toruńskiej mogłam zrobić zdjęcie takich szczegółów na każdym obrazie. |
A
potem poszłam do Zielonej Bramy i okazało się, że nie mogę robić wszystkiego,
bo „Warszawa zabroniła”. Ale, że kto? Prezydent Warszawy? Sejm? Minister? No
dobra, jestem człowiekiem dość inteligentnym, więc domyśliłam się, że któraś z
warszawskich instytucji, której obiekty są na wystawie. Ale która?
Zgaduj-zgadula. No to robię dalej po kolei i nagle krzyk, że przecież mi
powiedziano, że tego nie można. Obraz był z Muzeum Narodowego w Warszawie.
Czyli co, jak pojadę do stolicy i wejdę za 1 zł na wystawę stałą to mogę tam
pstrykać dowoli, ale ten sam obraz w Muzeum Narodowym w Gdańsku jest pod ścisłą
ochroną?
Standardowo,
w takiej sytuacji pomogło powołanie się na „ustawę”, ale trzeba się liczyć, że
do końca zwiedzania będzie się miało ogon w postaci pana ochroniarza ;)
Gadżety towarzyszące
Na
koniec coś, co często interesuje bardziej niż sama wystawa. Gadżety. Na stronie
muzeum jak byk widzę informację o tym, że wystawie będzie towarzyszył katalog.
Od jakiegoś czasu wiadomo, że tak się jednak nie stanie, ale informacja cały
czas wisi. Szkoda, katalogi poprzednich dwóch wystaw mam na półce i lubię je
sobie czasami pooglądać. Nie łudzę się jednak, że przeciętny turysta jest
zainteresowany katalogiem. Niewielka ulotka, która jest dostępna, powinna
zadowolić zwiedzających.
Przypinki
z diabełkami czy puzzle z Sądem
Ostatecznym Memlinga to coś, co można kupić od zawsze, ale sprawdzi się
jako pamiątka z tej wystawy. Poza tym, nie widziałam żeby poza tym były
przygotowane jakieś specjalne gadżety.
W
ramach wystawy przygotowano też trasę spacerową, która ma łączyć gmach na
Toruńskiej z Zieloną Bramą, a zahacza o wybrane kościoły i Oddziały Muzeum
Historycznego. W tych miejscach znajdują się obiekty, które w jakiś sposób
łączą się z tematyką wystawy, ale nie można ich było przenieść do muzeum.
Czy
w takim razie warto w ogóle iść na tę wystawę?
Warto. Pal licho motyw przewodni, pal
licho zdjęcia - warto iść żeby obcować
ze sztuką. Na wystawie Grzech jest prezentowanych
kilka dzieł, które znamy z podręczników z historii, które są w świadomości
większości Polaków. Kojarzycie Szał
uniesień Podkowińskiego? Tak, tak, to ten. Zielona Brama, piętro drugie. A Trumnę chłopską Gierymskiego? Melancholię Durera? Po wygooglowaniu na
pewno skojarzycie. Dorzućcie do tego Rembrandta, Rubensa, Goyę, Muncha,
Matejkę, Malczewskiego czy Witkacego.
Z mojej perspektywy jest kilka obiektów,
które nie są tak mocno zakorzenione w podświadomości, a są niezwykle ciekawe i,
zwyczajnie, naprawdę ładne/działające na emocje/podstawcie sobie inną pasującą
Wam kategorię estetyczno-emocjonalną. Ja zachwyciłam się grafikami Ropsa i
Klingera, moja koleżanka skakała z radości na widok Gierymskiego, obie
płakałyśmy nad okropnym oświetleniem Siemiradzkiego i śmiałyśmy się ze
średniowiecznych diabełków. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Max Klinger Opuszczona z cyklu Życie, MN w Poznaniu |
Podsumowując
Muzeum chciało zrobić dużą,
międzynarodową wystawę. Udało się pozyskać ogromną ilość obiektów, ale
przeliczono się z możliwościami wystawienniczymi dostępnej powierzchni. W
związku z tym rozbito wystawę na kilka części, w dwóch budynkach. Do tego
dodano ścieżkę spacerową, która zahacza o kolejne obiekty.
Generalnie wszystkiego jest ZA DUŻO.
Miałam dość po obejrzeniu części wystawy, która znajduje się na Toruńskiej.
Siłą rozpędu poszłam do Zielonej Bramy i wymiękłam po pierwszym piętrze, drugie
zostawiając na kolejną wizytę. Nie da rady ogarnąć tego wszystkiego na raz.
Widzę wiele niedociągnięć
organizacyjnych, logistycznych i koncepcyjnych. Ktoś mógłby powiedzieć „takaś
mądra, to sama zrób wystawę”. Nie ma sprawy, niech najpierw zatrudni mnie
jakieś muzeum i będę szaleć. To tak, wiecie, pół żartem, pół serio. Niemniej,
podzieliłam się moimi refleksjami z zaufanym wykładowcą, który większość moich
spostrzeżeń potwierdził.
A na koniec mój ukochany Siemiradzki, którego nie dało się zobaczyć nawet pod kątem... Henryk Siemiradzki, Męczeństwo świętych Tymoteusza i jego żony Maury, MN w Warszawie |
Kuratorka wystawy organizowała już
niejedną ekspozycję i ostatnie co można jej zarzucić to brak doświadczenia. Nie
wiem co nie zagrało, może to brak czasu, może chęć pokazania zbyt dużej ilości
dzieł sztuki? Różnie przecież bywa.
Mimo wszystkich moich zastrzeżeń warto
iść i zobaczyć wystawę Grzech. Może
niekoniecznie właśnie jako wystawę tematyczną, ale po prostu dla tych
wszystkich dzieł. Bo sztuka obroni się sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz