Już jako nastolatka lubiłam
czytać reportaże, np. w Dużym Formacie. Takie krótkie, kilku, kilkunastostronicowe,
najlepiej wyciągające na światło dzienne jakieś polskie brudy. Może nie tyle sprawiało mi to przyjemność, ale
budziło ogromne zainteresowanie. A mimo to, dzisiaj literatura non fiction
nadal jest u mnie gdzieś na marginesie, znam tylko najgłośniejsze nazwiska i tytuły.
Tak więc kiedy podczas zeszłorocznych
Targów Książki w Warszawie ogłoszono laureata Nagrody im. Kapuścińskiego za
najlepszy reportaż 2015 roku nie miałam zielonego pojęcia, o kim mowa, pierwszy
raz słyszałam tytuł nagrodzonego tytułu. Ale kaman, Diabeł i tabliczka czekolady? Taki tytuł wystarczy usłyszeć raz,
żeby go zapamiętać. Oczywiście książka trafiła na listę „jeżeli dożyję stu lat
to może przeczytam połowę tego, co tu zapisałam”. I tak by sobie pewnie czekała
na przeczytanie nigdy, gdyby nie to, że przypadkowo dostała się w moje ręce już
w lipcu, w paczce, którą dostałam na spotkaniu blogerskim A może nad morze?. Chyba tytułowy diabeł mnie podkusił, że zaczęłam
czytać już na przystanku, a potem byłam zła, że muszę wysiadać i nie mogę
czytać dalej.
Żyjemy w świecie, w którym z
blogów, YouTube, Instagramu wylewają się obrazki idealnych poranków i weekendów,
piękne stylizacje i posty o kolejnych podróżach w egzotyczne miejsca.
Oczywiście wszystko z podprogowym dopiskiem „Ty też możesz to mieć”. Od małego
jesteśmy uczeni, że sami kształtujemy tym, kim jesteśmy, a możemy być kim
chcemy. I w tym świecie powstają takie zbiory reportaży, jak Diabeł i tabliczka czekolady. Takie,
które walą po twarzy biedą, zacofaniem, dewocją. Polską B. Które pokazują, że
to całe jesteś kowalem własnego losu
jest gówno warte.
Bo prawdziwe życie to nie
jest to, co widzisz na pięknym zdjęciu w Internecie. Ono jest w tej lublińskiej
podstawówce, w której nikt nie chce się przyjaźnić z Moniką, bo chodzi w tej
samej bluzie, dlatego, że rodziców nie stać na inną. Albo tam, gdzie rodzice
oddają ograny dziecka, które zginęło w wypadku, a sąsiedzi posądzają ich o
handel organami I jeszcze w domu pomocy społecznej, w którym miasto ograniczyło
dostęp do Internetu, bo pacjenci oglądali strony pornograficzne.
W zbiorze jest też sporo
tekstów o szczęściu. Z tym, że to, o czym mówią bohaterowie tych reportaży to
jest takie podstawowe poczucie bezpieczeństwa, które należy się każdemu
człowiekowi. I nagle okazuje się, że szczęście to nie żadne Chanele, Tajlandie
i kawy z pianką z drogich ekspresów pite pod kocem z wełny merynosów. Szczęcie
to bycie akceptowanym przez rodzinę, znalezienie sobie hobby na emeryturze,
otrzymanie pomocy od drugiej osoby albo możliwość jej udzielenia komuś
potrzebującemu. Albo łazienka. Tak, posiadania łazienki z wanną też może być
szczęściem.
I właśnie takie reportaże
lubię czytać, takie później pamiętam. Jest w tym chyba jakiś ukryty masochizm,
ale po każdym kolejnym chcę więcej.
Paweł Piotr Reszka Diabeł
i tabliczka czekolady, Wydawnictwo Agora, s. 218