Pod
wpływem Pyzy i jej tygodnia z Charlotte Brontë sięgnęłam po Niedokończone opowieści, które od
jakiegoś czasu stały na mojej półce. Co prawda ten tydzień minął baaaaaaardzo
dawno temu, a mój tekst będzie recenzją, więc nie wpisuje się w założenia Pyzy,
ale co tam ;) Przyznam, że podobnie jak wiele kobiet, uwielbiam prozę sióstr
Brontë i Jane Austen. Mimo że, zawsze byłam #teamRochester, przyznaję, że ostatnio
obejrzałam po raz pierwszy (sic!) Dumę i
uprzedzenie z 1995 roku i przez chwilę się wahałam czy nie przejść do #teamDarcy.
Wracając
do Niedokończonych opowieści… Wydawnictwo
MG zebrało w jednym tomie cztery rozpoczęte przez Charlotte historie. Ciężko
powiedzieć czy w jej zamyśle miały być to opowiadania czy całe powieści
(podział na rozdziały sugeruje to drugie). Nie wiadomo też, dlaczego pisarka
nie dokończyła pisania tych dzieł. Być może stwierdziła, że historia jest
nieciekawa, a może po prostu nie zdążyła?
Mam
mieszane uczucia wobec, powszechnego dzisiaj, wyciągania z szuflady notatek
pisarzy i publikowania ich w formie książek. Skoro coś było niedokończone, albo
autor nie chciał żeby ujrzało światło dzienne, powinniśmy chyba uszanować jego
wolę. Z drugiej strony możemy wiele stracić nie udostępniając dzieł wielkich pisarzy
tylko dlatego, że oni uważali, że coś jest niedoskonałe (wiecie, ludzie często
nie doceniają swojej pracy).
Tak
czy siak, Niedokończone opowieści po
raz pierwszy trafiły w ręce polskich czytelników jakieś dwa lata temu. Jak
tylko usłyszałam, że pojawi się taki tytuł od razu zapragnęłam go mieć. Radość
moja była ogromna, kiedy udało mi się ją kupić za 15 zł w taniej książce.
Zacznę
od tego opowiadania, które podobało mi się najbardziej, czyli Emma, drugi tekst w zbiorze. Mamy tutaj
szkołę dla panien i bogatą uczennicę, która najwyraźniej nie jest tym, za kogo
uchodzi. Historia spodobała mi się do tego stopnia, że kiedy przewróciłam
ostatnią stronę, miałam ochotę krzyknąć na cały tramwaj „Charlotte Brontë jak
mogłaś nam to zrobić?! Jak mogłaś zostawić tę historię bez zakończenia?!”.
Na
drugim miejscu mojego rankingu uplasował się Ashworth. Dzięki temu, że jest to najdłuższa opowieść, jest
najbardziej rozbudowana i wiemy sporo o jej bohaterach. Upadły arystokrata,
jego ukochana córka i synowie, których się wyrzekł. Myślę, że gdyby autorka
skończyła tę powieść mogłaby być naprawdę ciekawa.
Pozostałe
dwa opowiadania nie przypadły mi tak do gustu. Państwo Moore to wstęp do historii młodego małżeństwa, w którym
obie strony mają swoje za uszami i myślę, że taki związek nie skończyłby się
dobrze. Mogę jednak powiedzieć, że jestem nawet ciekawa, do jakiego zakończenia
doprowadziłaby tu autorka.
Z
kolei ostatni tekst w zbiorze, czyli Historia
Williego Ellina nie zainteresował mnie w ogóle. Był jakiś taki… no nie
wiem. Może trochę nudny? A może po prostu zbyt niedopracowany?
Niedokończone opowieści są zbiorem nierównym, ale jak już wspomniałam, z jakiegoś
powodu autorka porzuciła te historie. Może czuła, że to nie to? Tak czy siak
lektura tych opowiadań sprawiła mnie przyjemność, ale także lekko sfrustrowała,
ponieważ nigdy nie poznamy ich zakończenia.
PS.
Tak sobie myślę, że gdyby ktoś kiedyś wymyślił sposób wskrzeszania zmarłych od
razu poleciałabym do Charlotte z prośbą o dokończenie Emmy!
Charlotte Brontë Niedokończone
opowieści, Wydawnictwo MG, s. 239